/
Strony nie znaleziono
Czas koronawirusa był i nadal jest w niektórych regionach naszego pięknego świata trudnym okresem dla wielu ludzi z wielu różnych powodów. U mnie chyba było trochę trudniej - tak mi się wydaję - z tego względu, że na miesiąc przed pojawieniem się koronki postanowiłem przenieść swoją dupę do Krakowa. Wyprowadziłem się z Gliwic - miejsca, w którym się wychowałem 100 kilometrów dalej, zostawiając przyjaciół i rodzinę. Postanowiłem nie wracać do czasu pojawienia się ewentualnej daty zablokowania transportu między miastami. Zostałem do dziś. Możesz powiedzieć - Kim Ty kurwa jesteś, około 200 milionów ludzi na świecie prawdopodobnie miało podobny problem. Spokojna twoja rozczochrana - szanuję twoją perspektywę. Przepraszam! To wydaje się oczywiste, ale o wiele mniej oczywistym jest fakt dotyczący tego jak sobie z tym wszystkim poradziłem.
Zmagałem się z uczuciem samotności. Uderzyło mnie to dużo mocniej, niż się spodziewałem. I nie jest to coś co po prostu znika jeśli to zignorujesz. Mogę sobie wyobrazić, że wielu ludzi na całym świecie przeżywa teraz wiele podobnych uczuć. Najtrudniejsze w tym jest to, że jest to bardzo złożone i dla wielu z nas wygląda trochę inaczej. Wahałem się też, czy o tym mówić, ponieważ czuję i wiem, że miałem wielkie szczęście. Z perspektywy czasu wiem jednak, że podjęta przeze mnie decyzja i styl życia doprowadziły mnie do przetrwania tego trudnego okresu. Problem w tym, że boimy się o tym otwarcie mówić. Bo co oznaczają nasze problemy w obliczu tego, że niektórzy ludzie na świecie mają problem z dostępem do żywności? Nie pozwoliliśmy sobie otwarcie rozmawiać na ten bardzo smutny temat. Zamierzam napisać o moich własnych doświadczeniach i przemyśleniach na ten temat, a to jedyna rzecz z której mogę bezpośrednio czerpać.
Przez wiele ostatnich lat trenowałam gimnastykę. Co wiązało się z nauką nowych elementów gimnastycznych i sprawdzeniem, co może zrobić dwumetrowy facet na kółkach gimnastycznych. Byłem tak niesamowicie skoncentrowany na tym i zastanawiałem się nad tym kim jestem. To był okres w moim życiu, kiedy nieświadomie zacząłem usuwać ze swojego życia ludzi, którzy uparcie nie chcieli osiągać swoich celów z powodu jakieś zabawnych ograniczeń - z mojej perspektywy. Skupiłem się na tym, żeby uporządkować siebie. Poprzez skupienie się na swojej karierze, na osiągnięciu swoich celów. Myślałem, że moje priorytety są jasne. Sytuacja, gdzie zostałem zamknięty w domu dała mi niesamowitą perspektywę. Świat się nie kończy, ale prędkość z jaką pewne rzeczy mogą się skończyć nigdy nie były dla mnie bardziej widoczne. Jak pstryknięcie palcami. Zadałem sobie pytanie: Czy ścigałem właściwe rzeczy?
Powinniśmy tutaj wyróżnić dwie różne definicje samotności. Istnieje idea samotności, którą wszyscy znamy, ponieważ rozumiesz co mówię kiedy mówię to słowo. Z drugiej strony doświadczasz samotności która sprawia, że czujesz się jak wyrzutek. Nawet powiedzenie, że czasami czuję się samotny brzmi jak przyznanie się do poważnej słabości. Zastanawiam się, czy wynika to z idei którą mam w głowie, że prawdziwy mężczyzna lub prawdziwa kobieta jest zawsze silna i niezależna. Zawsze powtarzałem sobie, że nie potrzebuję nikogo, dopóki nie zacząłem uprawiać gimnastyki i nie doceniałem wiedzy, którą mogą mieć inni. Ale jestem dumny z tego okresu w swoim życiu, kiedy byłem sam. Teraz mogę walczyć o siebie i o siebie dbać. Teraz przychodzi mi do głowy pytanie: czy naprawdę mogę nazywać siebie człowiekiem, który stworzył siebie? Byłbym niczym bez miłości i wskazówek, które otrzymałem i nadal otrzymuję od ludzi w moim życiu. Moja rodzina, moi rówieśnicy. Nawet niewielkie wsparcie, które otrzymuję online, odkąd zacząłem tworzyć artykuły. Miałem niesamowite szczęście pod wieloma względami i bez tego szczęścia trudno powiedzieć, że nie poszedłbym inną drogą. Jeśli jest cokolwiek, co stało się dla mnie jasne w ciągu całego mojego życia, to jest to, że w zasadzie we wszystkim polegam na innych ludziach. I zawsze będę.
Kiedy kilka miesięcy temu przeprowadziłam się do Krakowa to czułem od samego początku, że jest to nowy etap w moim życiu. To był pierwszy raz, kiedy naprawdę byłem sam, co było niesamowicie ekscytujące i przerażające jednocześnie. Słyszałem jednak kiedyś bardzo mądre słowa:
Człowiek, który nie nauczy się żyć sam, nie będzie szczęśliwym człowiekiem.
Z perspektywy czasu zgadzam się z tym stwierdzeniem. Ucząc się żyć samemu, uczymy się siebie, naszych potrzeb. Samotność to cena, jaką trzeba zapłacić za badanie i kwestionowanie rzeczy, które większość ludzi boi się zgłębiać i kwestionować. Staram się od tego nie uciekać. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. To niewidzialny rodzaj bólu, który trudno nawet zlokalizować. Mówię sobie, że nie mogę znaleźć spełnienia i szczęścia w innych rzeczach, ani w innych ludziach. Najbardziej samotny czułem się w czasach szkolnych i trochę mniej w czasach studenckich. Zawsze ktoś wyśmiewał moje ubranie lub to, jak wyglądam. Nawet u rodziców nie mogłem znaleźć wsparcia, ponieważ mieli oni zawsze swoje własne problemy. Pozwoliło mi to jednak nawiązać znajomości, które mnie ukształtowały. To prawda, że nie było ich za wiele. Jednak jestem tutaj, gdzie jestem i nie żałuję. Trudność w podróżowaniu polega na tym, że bardzo łatwo możesz skończyć setki kilometrów od znajomych - od ludzi, z którymi nawiązałeś kontakty. Myślałem, że po prostu przeprowadzka do nowego miejsca i pozostanie w Krakowie rozwiąże moje problemy. Ale co ciekawe, w tym okresie spędzania tak sporej ilości czasu samemu uświadomiłem sobie kilka rzeczy. Nie ma znaczenia, gdzie jestem. Jeśli nie wymyślę, jak być bardziej bezbronnym i nie rezygnować z ludzi, nigdy nie rozwiąże tego problemu dla siebie. Tak, okej, rozmowy wideo mają swoje problemy. Moim zdaniem nie zbliża się to nawet do osobistego spędzania czasu z ludźmi. Ale w dziwny sposób nawiązał się bliższy kontakt z ludźmi w moim życiu, z którymi myślałem, że nie mam czasu porozmawiać. Ludzie, o których myślałem, że ich za dobrze nie znam teraz wrócili do mojego życia.
Mam wielką nadzieję, że szok wywołany w tym roku dla nas wszystkich pozwoli obudzić w świadomość wartości kontaktów, które zdobyliśmy w całym naszym życiu. Co często traktujemy jako coś oczywistego.
W moim ostatnim artykule zatytułowanym „Dla tych, którzy nie chcą żyć” - możesz go znaleźć tutaj - wspomniałem, że co roku 800.000 ludzi popełnia samobójstwo. Z pewnością co roku występuje tutaj trend wzrostowy. Co nie powinno napawać nas optymizmem. Tym bardziej patrząc na czasy i kolejne pokolenia, które już pojawiają się na naszych oczach. Jakaś część tych ludzi chce lub będzie chciała popełnić samobójstwo, ponieważ w pewnym momencie zdadzą sobie z tego sprawę, że zamiast spędzać czas z prawdziwymi przyjaciółmi. Woleli poprawiać swoje samopoczucie zabawnymi kotami na YouTube lub poprzez oglądanie swoich idoli na Instagramie. Boją się zmierzyć z prawdziwymi emocjami. Wzrost poczucia samotności wśród młodych ludzi jest już faktem, a czas spędzany przez nich w mediach społecznościowych oscyluje w granicach 6-8h dziennie. Czy to nie jest smutne? Prawdopodobnie skontaktują się z kimś prędzej za pomocą komunikatora, aniżeli fizycznie czy poprzez zwykłe wykonanie telefonu. Oczywiście nie generalizuję tutaj i nie próbuję umieszczać wszystkich w jednym worku. Broń boże. Po prostu zwracam uwagę na problem, który się pojawia, a o którym nie jest łatwo mówić. A samotność może być dla wielu najtrudniejszym czasem w ich życiu.
Oczywiście nie musisz czuć się samotny z powodu samych mediów społecznościowych i spędzania na nich sporej ilości swojego czasu. Może się również zdarzyć, że straciłeś bliską Ci osobę. To tylko jeden z wielu przykładów. Dla każdego z nas trudny czas można inaczej zdefiniować. Dla jednego może to być wywołane poprzez spadek wartości jego akcji na giełdzie do zera. Z kolei dla drugiego fakt, że w tym roku na jego gospodarstwie są słabe zbiory z powodu suszy. Wszystko zależy od punktu siedzenia i naszego stosunku do pewnych rzeczy. Wydaje mi się jednak, że nadchodzą czasy, kiedy to samotność, o której pisałem we wstępie, będą grała pierwsze skrzypce.
W moim przypadku to też była samotność - postanowiłem się przenieść z rodzinnych Gliwic do Krakowa, żeby zapomnieć. Zapomnieć o moim gównianym dzieciństwie i młodości. Zapomnieć o tym, że jako samotna osoba zawsze robiłem z siebie klauna aby zaimponować innym.
Jedną z rzeczy, która z perspektywy czasu pozwoliła mi spojrzeć i co najważniejsze ocenić moje działania i myśli towarzyszące mi w trudnym dla mnie momencie, było i nadal jest robienie notatek. Pozwoliło mi to wycisnąć najlepszy sok z tych najgorszych chwil, które określiły sposób w jaki teraz postrzegam pewne sytuacje, które kiedyś traktowałem jako trudne. Dzięki temu zbudowałam też pewność siebie, która pozwala mi na dzielenie się swoimi przemyśleniami na blogu bez większego obciążenia emocjonalnego.
Na pewno znasz to uczucie, gdy w twojej głowie pojawia się cała masa myśli. Dobrych czy złych to już nie ma znaczenia. Osobiście nie wiem, jak to działa, ale jeśli przeniosę pewne rzeczy z głowy na papier to po prostu one znikają. Co prawda pojawiają się nowe - to naturalne, ale zachęcam do pisania ich dalej dopóki się nie skończą. A w końcu doświadczysz upragnionego pokoju.
Również nie zapomnij zostawić swoich notatek blisko siebie, kiedy idziesz spać. Jeśli jakaś myśl nie pozwala ci zasnąć, zapisz ją. Kiedy zdecydujesz się zmierzyć ze swoimi myślami zadaj sobie przy każdej z nich następujące pytania: Czy jest to coś dobrego? Czy powinienem uzależnić od tego moje szczęście? I jak to mnie uszczęśliwia? Moim skromnym zdaniem, jeżeli twoje szczęście życiowe minie, gdy stracisz jakąś materialną rzecz lub pieniądze. To dobry czas na refleksję nad sobą.
Nie zrozum mnie źle. Fajnie jest mieć całą grupę przyjaciół, rodzinę, która cię wspiera. Jednakże dopiero w naprawdę trudnych chwilach w życiu zweryfikujesz te relacje. Spotkało się to u mnie z dziwną reakcją z mojej perspektywy. Byłem przytłoczony wieloma radami, których wcale nie potrzebowałem. Ja po prostu chciałem zostać wysłuchany i chciałem porównać doświadczenia z pewnych dziedzin naszego życia. Niestety dla wielu osób wydaje się to zbyt trudne, jeśli w ogóle możliwe.
To prowadzi nas do jednego. Z naszymi problemami jesteśmy zawsze sami, a im szybciej to sobie uświadomimy, tym lepiej. Uczenie się samotności pozwala nam również zrozumieć siebie, nasze potrzeby i to, co naprawdę chcemy robić. Więc to po prostu pozwala nam być sobą, a nie kimś innym. Zaczynamy też lepiej doceniać te wszystkie rzeczy i ludzi, które mamy i które przynoszą mam takie wsparcie jakiego oczekujemy.
Kolejną bardzo istotną rzeczą w mojej opinii jest zmiana otoczenia. Wycieczka w inne miejsce z pewnością pozwoli uciec niektórym myślom, które pojawią się w twojej głowie. Jeśli nie masz warunków, ani możliwości, zachęcam do wybrania się na bardzo długi spacer. Co masz do stracenia? Twój mózg i ciało będą Ci za to wdzięczne. Jeżeli jednak jesteś osobą, która mówi: “Nie ma mowy, nie lubię chodzić!” Po prostu otwórz szeroko okno i odetchnij głęboko.
Mogłem to podpiąć do poprzedniego punktu, ale nie chciałem tego robić. Na mojej liście nie ma nic, co działałoby szybciej. No chyba, że praktykujesz medytację. Wyjście na spacer, siłownia, joga - cokolwiek. Wszystko to pozwoli Ci na chwilę odprężyć się i odciąć od rzeczywistości. Kto wie, może w tym złym dla Ciebie momencie spotkasz swojego starego przyjaciela i rozmowa z nim sprawi Ci przyjemność? Zdecydowanie warto spróbować. Miłośnicy sportu będą wiedzieć, o czym mówię.
Skoncentrowanie się na dowolnej czynności, pozwala na jakiś czas zapomnieć o złej sytuacji. Cokolwiek robisz. Może to być gotowanie, łowienie ryb - cokolwiek. Dla mnie osobiście jest to nauka nowego triku na mojej deskorolce oraz programowanie. Wtedy mój umysł staje się amebą i zaczyna skupiać się na jednej rzeczy. To dla mnie coś niesamowitego. Polecam wypróbować tobie to wypróbować. Może znajdziesz nową pasję? A może przypomnisz sobie, czym się kiedyś interesowałeś i będzie to okazja, żeby do tego wrócić?
Jeśli przeanalizujemy wspomniane przeze mnie przypadki, a mianowicie poczucie osamotnienia lub utraty jakiegoś dobra materialnego. To źródłem twoich problemów będzie postrzeganie świata z perspektywy zalet i wad. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że jest to bardzo autodestrukcyjne. Osobiście porównałem się z innymi, którzy wydawali mi się lepsi. Jednak jeżeli spojrzę ze swojej perspektywy to moja sytuacja wcale nie była taka zła. Osobiście byłem w najlepszym miejscu w jakim mogłem się znaleźć. Jednak nie zauważałem tego porównując się z innymi na płaszczyźnie zalet i wad. Trudno jest nauczyć się takiego sposobu myślenia, ale medytacja jakby nie patrzeć jest darmowa.
Jedną z rzeczy którą mogę Ci polecić jest medytacja. Jest to połączenie dwóch pierwszych punktów. A mianowicie pisania notatek, które pozwala uwolnić nasze kłębiące się myśli. Medytacja robi to samo, a nawet lepiej. W chwili, gdy skupiasz się wyłącznie na oddychaniu, czujesz, że żyjesz tu i teraz, a myśli po prostu uciekają. Oczywiście nie jest to najłatwiejsze w użyciu. Mi osobiście zajęło to około 7 miesięcy, zanim nauczyłem się używać medytacji do walki ze swoimi trudnościami. Jednakże uważam, że warto spróbować.
Ponadto ćwicząc swoją uważność na tak prostej czynności jaką niewątpliwie jest oddychanie. Zaczynasz dostrzegać inne rzeczy na które być może nie było nigdy czasu. Nawet parzenie herbaty może być zabawne, a kiedy zaczynasz cieszyć się prostymi rzeczami, te duże nie mają już takiego znaczenia i przestajemy się nimi martwić. W końcu po bardzo długim czasie zaczniesz mieć neutralny stosunek do takich wydarzeń i to Ty będziesz mógł decydować o tym jak na nie reagujesz.
Wcześniej wspomniałem o rozmowach z bliskimi. Kiedy przeżywasz ciężkie chwile i tak jak ja masz szczęście, że masz przyjaciół, na których możesz liczyć w takich chwilach. Serdecznie zachęcam do rozmowy i wymiany poglądów. Po prostu nie narzekaj jak ofiara losu i przegryw. Nikt nie chce znać takich ludzi. Unikaj także „dobrych rad” które dostajesz. Z mojej perspektywy one wcale Ci nie pomagają. Wręcz przeciwnie mogą one pogorszyć twój stan. A to nie chyba o to w tym chodzi.
Różne wydarzenia mogą być trudne dla nas wszystkich. Dla jednego będzie to poczucie samotności i niezrozumienia. Dla innych może to być jakieś materialne zmartwienie. Uważam jednak, że problemy nie są tak ważne, jak sposób w jaki sobie z nimi radzimy. Istotnym wydaje się to czy potrafimy wyciągać wnioski z własnych porażek życiowych. Wydaje mi się, że o to chodzi w życiu - starać się być lepszą wersją siebie.
Dużo myślałem o tym fenomenie poczucia opóźnienia w życiu. Sporządzenie notatek zajęło mi 5 dni, gdzie zwykle w tym samym momencie mam napisane już półtora artykułu. Jednak tym razem poświęciłem go tylko notatkom i sposobom wyjaśniania tego w najlepszy sposób. Zapewne dlatego, że te uczucie zacofania zakończyło się zaledwie kilka miesięcy temu. Zajęło mi to 24 lata. Dopiero teraz zacząłem zauważać, że decyzje, które podejmowałem w życiu, były tylko wyborami mojego otoczenia. W ogóle nie poprawiło to mojego stanu psychicznego. Obserwowanie mojego otoczenia, które nie miało tak przyziemnych problemów jak ja. Na przykład proste nawiązywanie kontaktów z innymi w szkole czy relacje z kobietami. Nikt mnie tego nigdy nie nauczył, a środowisko w którym dorastałem, nie dawało mi takiej możliwości. Czułem, że jestem bardzo, bardzo zacofany w stosunku do moich rówieśników. Właściwie to wszystko mnie przytłaczało. Wielokrotnie chciałem popełnić samobójstwo właśnie z tego powodu. Nawet u rodziców nie mogłem znaleźć wsparcia, ponieważ mieli oni swoje własne problemy. Z czasem jednak zacząłem chodzić na siłownię, co pozwoliło mi zapomnieć o moich społecznych brakach, którymi na co dzień byłem przytłoczony. Zacząłem spotykać ludzi, których nie znałem, ale z nieznanych mi wtedy powodów. Rozmawiali ze mną i chcieli mi pomóc. Czułem się wtedy niesamowicie - ale tylko tam. W drodze do domu nadal czułam się przytłoczony tym, gdzie byli inni. Z czasem jednak zacząłem też bardziej interesować się programowaniem, co znów pozwoliło mi o wszystkim zapomnieć. To przekonanie, że jestem w tyle, wciąż istnieje, jednak wykorzystuje je jako siłę napędową do osiągania moich kolejnych celów.
Uwielbiam stosować przykłady z okresów kiedy człowiek dopiero zaczynał swoją przygodę na tej planecie. Mają one niesamowitą moc łatwego wręcz uzmysłowienia czytelnikowi drogi jaką przeszliśmy my jako ludzie. Wyobraź sobie kiedy kilka tysięcy lat temu w niedalekiej odległości od siebie swoje uprawy miało dwóch różnych farmerów. Obaj mogli robić to samo, ale jednak jeden z nich finalnie miał lepsze wyniki ze swoich zbiorów na koniec sezonu przed rozpoczęciem zimy. Może różnica była na tyle duża, że ten pierwszy mógł spokojnie przetrwać zimę, a ten drugi już musiał iść na pewne ustępstwa. To właśnie w interesie tego, który musi iść na pewne ustępstwa jest dowiedzenie się dlaczego jego sąsiad osiąga lepsze wyniki. Jednakże osoba, która widzi dobre wyniki w ogóle nie dostrzega tego ile dodatkowej pracy musiało zostać włożone w to aby uzyskać taki rezultat. Może pracował o godzinę dłużej każdego dnia i stąd ta różnica? Bardzo przypomina to współczesny świat social media. Nie każdy dzieli się w internecie swoimi najgorszymi życiowymi momentami tak jak ja. Przeglądając chociażby mój profil na instagramie to można tam zaobserwować w większości informacje o dodaniu nowego artykułu. Nie każdy się zastanawia ile on kosztował mnie pracy i dostrzega tylko sam efekt. Dlatego właśnie porównywanie się na podstawie samych efektów totalnie nie ma sensu.
Należy zrozumieć, że porównywanie się na podstawie samych efektów czy tego co ktoś osiągnął, bez patrzenia na pryzmat pracy nie pozwala nam poznać całej opowieści. Brakuje w niej elementów dotyczących zwątpienia w siebie i stachu przech chwilami, kiedy nie wiadomo co zrobić z żalem, spowodowanym stresem odczuwanym jako niepokój. Są to momenty w których większość ludzi odmawia tego, co chce zrobić. Nie staram się tu jednak opisywać smutnej historii. Myślę, że każdy z nas w pewnym momencie swojego życia odczuwał depresję czy samotność. Każdy z nas chciałby unikać tych skrajnych stanów emocjonalnych, które uważamy za złe i czuć się szczęśliwym i pozytywnym tak długo, jak to możliwe. Ale po prostu nie sądzę, że tak to działa. Myślę, że jest to spowodowane głównie brakiem samoakceptacji. Mówię tu oczywiście tylko z mojej perspektywy, co pragnę podkreślić. Nienawiść do samego siebie, bądź brak zrozumienia, gdzie jestem w swoim życiu.
Poczucie bycia za czymś, co jest tym miernikiem? Skąd to pochodzi? Dalej walcz ze mną suko! Zrozumiałem, że te całe przeczucie istnieje tylko i wyłącznie w mojej głowie. Nikt przecież nie stoi z cholerną linijką za mną i nie porównuje mnie do drugiej osoby. Każdy z nas jest inny. Każdy z nas ma inne doświadczenia. Każdy z nas dorastał w innych warunkach. Każdy z nas spotyka innych ludzi na swojej drodze. I tak dalej i tak dalej można by było mnożyć przykład za przykładem. Dlatego też tak trudno przewidzieć co będziemy robić za rok, dwa, pięć czy dziesięć. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego jakich ludzi spotkamy oraz tego jakie czynniki są w stanie na nas wpłynąć. Sam się zresztą na tym złapałem. Niecały rok temu w październiku określiłem swoje cele na ten rok i mniej więcej swoja pozycję, gdzie chciałbym się znaleść. Komplikacje zaczęły się już po 3 miesiącach, gdzie planowałem swoją przeprowadzkę do Krakowa o której w ogóle nie myślałem. Nie wspominając już nawet o pandemii, która nadeszła później.
Pewnego dnia natrafiłem na podcast, którego prowadzącym jest Mike Tyson. Prawdopodobnie słyszałeś o jego osobie - raczej niemożliwym jest to, że nie słyszałeś. Wcześniej bardzo dużo o nim słyszałem, ale bardziej w złym świetle. Bardziej w kontekście kryminalisty, ćpuna i gwałciciela, aniżeli tego co osiągnął i jaką przemianę przeszedł. Swoją drogą polecam jego podcast - Hotboxin with Mike Tyson. Dla mnie jeden z lepszych podcastów. Głównie dlatego, że Mike jest taką osobą, którą każdy szanuje dlatego czasami pytania, które zadaje swoim gościom są bardzo osobiste i nie mają oni z reguły chęci do odmowy. Przesłuchanie jego historii, różnych aspektów które były poruszane na podcaście, to jak go wychwalają za to, że w wieku zaledwie 20 lat został mistrzem świata wagi ciężkiej. Nie ważne jest to już jak do tego doszło. Wątpię, że ktokolwiek będzie w stanie poprawić ten wynik. Ja dopiero w wieku 22 lat zacząłem budować siebie jako osobę. On w wieku 20 już był mistrzem świata. I właśnie słuchając jego podcastu zauważyłem, że każdy gość bardzo go szanuje za te osiągnięcie. Każdy gość jest pogodzony z tym, że w jego wieku raczej ćpał i imprezował, aniżeli robił tak pojebane rzeczy. To był właśnie moment kiedy zapaliła mi się lampka i zmieniło się moje spojrzenie. Od tego momentu bardzo zacząłem szanować czyjeś osiągnięcia. Porównywanie się zmieniło formę z zazdrości na szacunek w to, ile ktoś włożył pracy żeby zrobić to co zrobił. Też właśnie jeden z gości poruszył koncepcję ścieżki. Każdy z nas idzie swoją, przychodzi rozdroże i to my wybieramy kierunek. Wzorowanie się na tym co ktoś zrobił, gdzie skręcił nie ma najmniejszego sensu. To, że ktoś osiągnął taki a nie inny cel, który jest widoczny czy to w social mediach czy w sposobie życia danej osoby nie oznacza, że dla Ciebie będzie dobry.
To była mega rewolucja dla mnie. Poczułem jak spada ze mnie ciężar. Zrozumiałem, że każdy z nas na każdym etapie swojego życia przez to przechodzi. To naprawdę był ogromny krok ku temu by zaakceptować siebie. Teraz rozumiem, że robię wszystko co w mojej mocy na mojej linii życia. Z nikim się nie ścigam. Już nawet chęć porównywania się zniknęła i zacząłem czerpać wielką satysfakcję z każdej rzeczy którą robię. W życiu nie ma czegoś takiego jak bycie w tyle. To miara, którą stosujemy na podstawie sukcesów innych. Myślę, że będę wracać do tego artykułu najczęściej. Potrzebowałem tego by sobie o tym przypomnieć.
W dzisiejszych czasach, gdzie większość z nas jest przyklejona do ekranu swojego telefonu. Nawet nie zastanawiamy się jaki wpływ mają one na nasze życie, nasze ciała i galaretowatą masę zwaną mózgiem. Chciałbym dodać na wstępie, że generalnie rzecz biorąc to nie będę tutaj tylko poruszał tematu telefonu, ale też innych urządzeń elektronicznych takich jak komputery czy laptopy. Generalnie sprowadza się to wszystko do jednego. A mianowicie bombardowania swojego mózgu informacjami zaraz po przebudzeniu.
W trakcie ostatnich dwóch tygodni zmieniłem swój harmonogram dnia dwukrotnie. Głównie bazowałem tylko na modyfikacji swojego poranka, gdzie raz po wstaniu od razu sprawdzałem swoje maile i czytałem wiadomości ze świata. W drugim z kolei przypadku postanowiłem zamiast tego poświęcić czas na czytanie książki i inne domowe czynności. Wszystkie zmiany zapisywałem na bieżąco w swoim notatniku. Jednak muszę przyznać, że nawet bez niego nie miałabym problemu ze wskazaniem różnicy między oboma początkami dnia.
Przyznam szczerze, że nigdy nie czułem takiej różnicy w samopoczuciu przez cały dzień. Kiedy korzystałem z telefonu zaraz po przebudzeniu, aby przeczytać jakieś wiadomości. To zaraz po tym czułem się jak totalne gówno. Nawet zimny prysznic nie był w stanie poprawić mojego samopoczucia. Ogarniało mnie poczucie zmęczenia już od samego rana. A jestem typem osoby, która lubi sobie pospać nawet i dziesięć godzin. A mimo to i tak czułem się zmęczony. Przeczytałem w jednym artykule, że to wynikało z przemęczenia mózgu. Zbyt gwałtownie, zbyt agresywnie podeszłem w tym wypadku do próby wybudzenia go. W sumie teraz jak na to patrzę to mógłbym to porównać do stanu gdzie zaraz po wstaniu jakieś generał kazał by mi zrobić 2 okrążenia wokół jeziora - tak bez rozgrzewki. Bo nie ma na to czasu. No po tej próbie raczej nie chciałoby mi się już nic robić przez resztę dnia o ile nie nabawił bym się żadnej kontuzji.
Tak jak i w przypadku wojska tak samo jest z naszym mózgiem. Po wstaniu nie dajemy mu czasu na pobudkę od razu bombardując go setkami informacji. A pamiętajmy, że nasz mózg te wszystkie informacje filtruje i przetwarza. Zauważyłem na sobie, że nawet jak mój mózg mówił mi żebym robił coś innego. Czy to umył zęby czy posprzątał - to ja dalej klikałem wbrew tym sygnałom, bo tak mnie potrafiło wciągnąć przeglądanie internetu. O tym dlaczego tak jest napiszę trochę później.
Znalazłem nawet pewne badanie przeprowadzone na Uniwersytecie w Göteborgu w Szwecji. Zmierzono tam wpływ używania smartfonów na osoby w wieku 20 lat na przestrzeni całego roku. Badanie wykazało, że częste używanie telefonów komórkowych było bezpośrednio skorelowane ze zwiększoną liczbą zgłoszeń depresji zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet. I mogę tylko dodać, że ten stres jest odczuwalny z dnia na dzień. Nie ma czegoś takiego, że np dzieje się to po 3 dniach.
Zaobserwowałem również, że częściej zapominałem o tym chociażby co chce napisać w kolejnym artykule. Często mam tak, że mój mózg za mnie drukuje treści, którymi dzielę się na blogu. Jednak w chwili kiedy korzystałem z tego telefonu z rana przez cały dzień przez moja głowę przechodziły myśli związane właśnie z informacjami, które to przyswoiłem rano. Gdzie o pisaniu artykułów kompletnie nie było mowy. Zamiast tego ciągle się denerwowałem mówiąc do siebie “Przecież kurwa miałem pomysł jak to ma być napisane - czemu tego teraz nie ma?”. To też bezpośrednio przyczyniało się do frustracji i łatwiejszego osiągnięcia stanu zdenerwowania. Jednakże nie musi to być coś tak złożonego jak pisanie artykułów. Mogą to też być proste czynności, które powiedzmy mamy do załatwienia na dzisiaj, a o nich zwyczajnie zapominamy.
Tak jak wspominałem wcześniej. Z rana często mój mózg dawał mi sygnały co powinienem robić innego, ale mimo tego dalej siedziałem na telefonie. Jest to nic innego jak rozpraszanie własnej uwagi. Zauważyłem, że priorytety dla zadań, które nadaje codziennie podświadomie nagle przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. I nie ważne co bym robił i tak było dobrze. Rozproszenie siłą rzeczy wiąże się z utratą umiejętności skupienia się. Przyznam szczerze, że musiałem się czasami usilnie zmuszać, aby nie przeklikać znowu telefonu czy laptopa w poszukiwaniu informacji czy oglądaniu kolejnych filmików na YouTube.
Podczas sprawdzania mediów społecznościowych lub poczty elektronicznej mózg uwalnia dużo dopaminy - substancji neurochemicznej, która sprawia, że czujesz się nagrodzony. Mózg łaknie dopaminy jak dziecko kolejnego lizaka, więc będzie stymulować powtarzanie się zachowań, które doprowadziły do uwolnienia dopaminy w pierwszej kolejności. Innymi słowy, kiedy zaczynasz dzień od bezmyślnego przewijania wiadomości e-mail lub mediów społecznościowych. Twój mózg będzie cię stymulować do powtarzania tego zachowania w ciągu dnia, ponieważ wie, że szybko i łatwo poczujesz się dobrze.
Jest to walka z pragnieniami twojego mózgu - co nie jest łatwą bitwą do wygrania. Przestań więc sprawdzać swój smartfon zaraz po przebudzeniu, jeśli chcesz uniknąć rozpraszania się i innych skutków ubocznych. Zamiast tego rozpocznij swój poranek zrelaksowany i spokojny. Trenuj swój mózg, aby przyzwyczaić się do niższego poziomu stymulacji.
Zaczynając swoją przygodę z pisaniem artykułów. Poszukiwałam idealnego klucza ku temu, aby łączyć posiadaną wiedzę z życia. Tego czego nauczyła mnie moja trauma oraz towarzyszące jej skutki z informacjami, które przyswoiłem z książek czy to od innych ludzi posiadających w mojej opinii ten normalny punkt widzenia. Mam na myśli tutaj punkt widzenia osoby starszej - bardziej doświadczonej przez życie jak i tych których dzieciństwo powiedzmy, że nie przebiegało w książkowy sposób. Łapałem się w tym czasie na tym, że nie potrafiłem myśleć jasno. Co chwilę jakieś inne myśli zaprzątały mi głowę. Czy to myśl związana z dalszym fragmentem pisanego artykułu o którym w danej chwili nie chce wspominać. Kończąc na codziennych obowiązkach czy też chęci do odpisania znajomemu na jego wiadomość. A może by tak obejrzeć kotki na youtube?
Mniej więcej w tym okresie czasu kiedy zastanawiałem się nad tym dlaczego nie myślę jasno i jakieś drobne myśli starają się odciągnąć moją uwagę. Mój przyjaciel wysłał mi jedną z piosenek wchodzącą w skład soundtracku z filmu Django. Co oczywiście po chwili rozwinęło się do tego stopnia, że zaczęliśmy poruszać temat kwestii Quentina Tarantino. A bardziej jego geniuszu. No przecież nie powiecie mi, że łatwo jest napisać scenariusz do takiego filmu jak Pulp Fiction czy już wcześniej wspomnianego Django. Raczej niewiele osób posiada na tyle rozwiniętą kreatywność.
Postanowiłem zgłębić ten temat bardziej w kontekście tego jak on to robi. No przecież w normalnych warunkach gdzie przy tobie jest rodzina, dzieci, telewizja i inne rozpraszacze nie jest możliwym skupienie się na tworzeniu takiego scenariusza. A warto mieć na uwadze to, że niektóre wątki łączą się ze sobą dopiero w dalszej części filmu. Czasami są to nawet wątki kilku postaci. A wytrąceni z rytmu możemy zatracić nasz koncept ku temu jak to chcieliśmy zrobić i zwyczajnie trzeba będzie zaczynać od początku. W takim sensie, że trzeba będzie przeczytać to co zostało już napisane. Nawet jak robiłeś to dwie minuty temu.
Za długo nie musiałem szukać i okazało się, że Quentin kiedy planuje pisać jakieś nowy scenariusz. Mówi swojej rodzinie i przyjaciołom, że na jakiś czas wyjeżdża i nie będzie możliwości ku temu by się z nim skontaktować. Dobrze przeczytałeś. Zero kontaktu ze światem zewnętrznym i bliskimi. Zero rozpraszaczy - tylko skupienie się na pisaniu scenariusza.
Wówczas kiedy to przeczytałem i przemieliłem w swojej pustej głowie. Zrozumiałem o co tutaj chodzi. Powiedzmy, że rozmawiam z rodzicami czy znajomymi. Rozmawiając staram się zawsze słuchać mojego rozmówcy i poniekąd przez to słuchanie - poświęcenie swojej uwagi. Moje samopoczucie może się potem zmienić. Staje się radośniejszy, albo smutniejszy - no to już zależy od sytuacji. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. Kiedy coś tworzysz i poświęcasz temu swoją uwagę to cholernie łatwo ją stracić. Jednakże nie sprowadza się to tylko i wyłącznie do kontaktu z bliskimi. Powiedzmy, że tam w ramach przerwy od razy idziemy skrolować sobie instagrama. Na początku przeglądamy kilka zdjęć, potem dziesięć aż potem patrzymy na zegarek i nie wiadomo kiedy zleciało nam tam powiedzmy 10 minut. Na samo skrolowanie! Po tym zauważyłem, że odpalała się taka reakcja łańcuchowa. W stylu, że tutaj ktoś mi napisał wiadomość - to w sumie trzeba odpisać. A zdjęcia czekające w tle same się nie sprawdzą. Po czym wpadamy takie błędne koło z którego ciężko się wydostać. A jak się wydostaniemy no to i tak już wtedy nasza uwaga została stracona.
Oczywiście nie mówię, że jest to coś złego. Broń boże. Ale myślę, że warto zdawać sobie z takich rzeczy sprawę. Podobnie bywa przecież z oglądaniem youtuba. Pierw oglądasz jeden film. Po czym stwierdzasz “Kurwa fajne to było - tutaj z boku jest podobny”. I tak dalej i tak dalej. Bardzo ciężko jest wyjść z tej spirali. A utrzymanie uwagi jest tak trudne ze względu na trudność otrzymania nagrody za powiedzmy pisanie tego wspomnianego już scenariusza. Nagrywki do filmu przy dobrych wiatrach skończą się za rok. Dodać do tego montaż itp. to data premiery wyjdzie gdzieś za 2 lata. Takie działania jak odpisywanie itp. zwyczajnie stanowią dla nas najprostszą formę nagrody. A jak są łatwe to i nasz mózg usilnie stara się nas pchać ku nim. Stąd właśnie ciężko po takiej sesji wrócić do pracy i skupić się w pełni.
Do czego chciałem dojść tutaj swoimi wnioskami to to, że właśnie wpadając w taką spiralę. Czy to oglądania filmów, odpisywania na wiadomości czy scrollowania zdjęć. Siłą rzeczy pochłaniają one naszą uwagę. Po tym powiedzmy, że chcemy wrócić do naszej pracy co jest cholernie trudne. Bo co chwilę mamy w głowie to jak będziemy wyglądać w nowej parze butów. I takie coś właśnie pochłaniało moją uwagę nieświadomie przez większą część mojego życia. Oczywiście nie jestem w tym mistrzem i też dalej ulegam tym pokusom. Jednakże dla osób które chcą w sobie to przemóc. I powrócić do tego stanu jasności umysłu. Zalecam sobie dzielenie dnia na bloki czasowe. Powiedzmy tam od 11 do 13 tylko piszesz coś. Potem od 13 do 14 powiedzmy, że gotujesz obiad + sobie szukasz wymarzonej pary butów. I potem znowu od 14 wymyślasz sobie nowe zadanie do wykonania. Jest to też wydaje mi się najprostszy sposóļ na wypracowanie w sobie dyscypliny. Bo warto też mieć na uwadze to, że oglądanie filmów czy przeglądanie zdjęć też jest cholernie męczące dla nas. Pamiętajmy, że są to setki tysięcy informacji, które nasz mózg musi przyswoić bądź odrzucić. A dzieje się to przecież w ułamku sekundy. Pewnie nawet szybciej od mrugnięcia okiem. A takie ustalanie sobie sztywnych ram czasowych po czasie przyzwyczai nasz mózg do innego sposobu pracy. Bardziej jednozadaniowego, że już tak nie skupiamy się na tych pozostałych aktywnościach.
Pamiętam jak jeszcze w sumie nie tak dawno wszyscy stracili rozum nad pokemonami. Teraz jednak wydaje się w sumie, że mogło się to wydarzyć równie dobrze w epoce kamienia łupanego. Zdumiewającym jest dla mnie to w jakim stopniu te zajęcia potrafią być dla nas pochłaniające w sposób natychmiastowy. Podobne emocje odczuwam kiedy piszę nowy artykuł czy wrzucam film. Zastanawia mnie to w jaki sposób on zostanie odebrany i dzieje się to natychmiast w moim ciele - za bardzo nawet nie mam na to wpływu.
Dobrze jest być obecnym.
Wydaje mi się, że temat introwertyków jest bardzo niezrozumiały w naszym społeczeństwie. Kiedy spróbujemy poszukać definicji introwertyka w google. Natrafimy na wiele mylących informacji, więc myślę, że warto będzie zacząć od małego wyjaśnienia kim jest introwertyk. Przede wszystkim introwersja nie jest synonimem bycia społecznie niezręcznym. My po prostu lubimy spędzać więcej czasu w samotności, co niekoniecznie oznacza, że nie potrafimy rozmawiać czy komunikować jakieś swoich potrzeb. Nie jest to też synonim nieśmiałości, którą można definiować na wiele sposobów jako np. zdenerwowanie czy dyskomfort w towarzystwie innych ludzi bądź strach przed społecznym odrzuceniem. Najlepszą definicję dla introwertyzmu na jaką zdołałem natrafić pochodzi w oryginale od Susan King i mniej więcej mówi o tym, że introwertyk preferuje środowiska, które nie są nadmiernie stymulujące. W mojej opinii jako osoby, która uważa się za mocno introwertyczną nie tyle przez samego siebie, ale też przez swoje otoczenie. Uważam, że ta definicja idealnie oddaje istotę tego kim jest introwertyk. Co oczywiście nie zmienia faktu, że w słowniku nie znajdziemy takiej definicji. A to ani trochę nie przyczynia się ku temu, aby ludzie zaczęli rozumieć to kim tak naprawdę jest introwertyk.
Dla mnie samo postrzeganie bycia introwertykiem lub ekstrawertykiem należy do pewnego rodzaju spektrum, w którym istnieją setki milionów różnych czynników, które wpływają na to kim jesteś. Wyobraź sobie gigantyczną oś, której początek stanowi bycie w 100% introwertykiem, a jej koniec bycie 100% ekstrawertykiem. Tak właśnie postrzegam pojęcie osobowości. Oczywiście nie jestem psychologiem, a tym bardziej ekspertem w tej dziedzinie. Przedstawiam tutaj mój punkt widzenia, który twoim zdaniem może oczywiście być błędny - masz do tego prawo, tak samo jak ja do gadania głupot. Jednak mój obraz pozwala mi zrozumieć, że bycie w stu procentach po jednej stronie tej osi jest bardzo mało prawdopodobne. Nie ma raczej takiej możliwości, dlatego każdy z nas jest moim zdaniem częściowo każdym typem osobowości. Mogę to nazwać swoją osobistą teorią kurła. Z tego względu, że ma ona teraz nazwę to od razu brzmi ona bardziej przekonująco. Moja teoria zawiera jeszcze jeden punkt. Z obserwacji na sobie, które prowadzę robiąc notatki - robię to regularnie z większymi lub mniejszymi przerwami od około roku. Nie jesteśmy na stałe unieruchomieni w jednym miejscu na wspomnianej wcześniej osi. Nie ma pieprzonej siły, która nas trzyma i mówi „jesteś tu i chuj”. Zmienia się to wraz z wiekiem. Im jesteśmy starsi, tym większa jest pewność, że nasze życiowe braki zostaną zmniejszone lub wyeliminowane. Uczymy się nowych nawyków i na naszej drodze spotykamy nowych ludzi, którzy w jakiś sposób zmieniają kierunek naszego statku.
Pisząc ten artykuł zrozumiałem, że kiedyś, kiedy byłem bardziej introwertyczną osobą to bałem się przebywać w dużych grupach, czy to znajomych, czy wśród członków mojej dużej rodziny. Dużo wygodniej było mi rozmawiać w małej grupie bądź z jedną osobą. Miałem wówczas te poczucie uwagi i wsparcia, którego potrzebowałem, a czego nie otrzymywałem w dużej grupie osób. Dopiero teraz, kiedy widzę swoją transformację w kierunku prawej strony osi, widzę te rzeczy. O dziwo, umiejętność skupienia się na jednym rozmówcy ewoluowała podświadomie bez mojej ingerencji do tego stopnia, że mogę bez większych problemów poruszać się w dużej grupie osób. Przestał mi też przeszkadzać brak uwagi, o którym wspomniałem. Oczywiście to, że stałem się bardziej ekstrawertyczny nie oznacza od razu, że przestałem cenić sobie czas spędzany samemu. Wręcz przeciwnie, mogę powiedzieć, że zacząłem bardziej go zauważać, a co za tym idzie lepiej go wykorzystywać. Poza tym uważam, że każdy z nas musi pobyć ze sobą. Pozwala nam to lepiej poznać siebie - nasze pragnienia i potrzeby. Poczucie samotności pozwoliło mi bardziej docenić ludzi wokół mnie. W końcu, kiedy nie wiemy, jak źle może być to skąd możemy wiedzieć kiedy jest nam dobrze? Nie straciłem jednak nawyku odmawiania ludziom, gdy zapraszają mnie na imprezę lub po prostu na spacer. Najgorsze jest to, że nie mam wówczas wyrzutów sumienia. Nie wszyscy rozumieją to, że bardziej cenię czas spędzony samotnie. Dlatego moim zdaniem powstaje wiele konfliktów, a osobie introwertycznej dużo trudniej jest nawiązać trwałe relacje. A to jaka definicja introwertyka jest nam podawana wcale nie poprawia tej sytuacji.
Jednak nie zrozum mnie źle, ale ja po prostu wolę więcej czasu spędzać samemu. Uwielbiam chwile, kiedy ludzie mnie zapraszają, gdyż czuję się wtedy potrzebny. Wiesz co mam na myśli. Mam na myśli to uczucie, kiedy wiesz, że masz przyjaciół i ktoś tam o tobie pamięta. Rozumiem, że dla ekstrawertyka może to być nie do przyjęcia, ale dla mnie po takiej serii spotkań dopada uczucie jakby wyładowały mi się baterie. Które ładują się z kolei, gdy jestem sam. Mam też coś takiego, że jak kolega zadzwoni do mnie w piątek i powie, że chce się spotkać, to mu odmówię. Będę wtedy źle się czuł z powodu tej odmowy, a jako osoba bardziej introwertyczna zawsze mam przygotowany plan dnia, który należy wykonać. Tylko wtedy jestem szczęśliwy. Kiedyś próbowałem przerwać pracę i zerwać się na imprezę, jednak potem jedyne o czym myślałem to o niezrealizowanych punktach z mojego planu. Alkohol trochę łagodził sytuację, ale nie całkowicie. Jednak sytuacja wygląda już zgoła inaczej kiedy kolega wspomniał mi o spotkaniu kilka dni wcześniej. Nie ma dla mnie osobiście lepszego uczucia niż spotkanie się z kimś po zrealizowaniu mojego planu dnia.
Nauczyłem się poprzez życie samemu tego, że warto się dzielić i pomagać innym. Wiesz co mam na myśli. Będąc samemu przez większość życia, gdzie okazjonalnie spotykałem się z ludźmi na których mi zależało. Nauczyłem się tego, że to czego nauczyło mnie życie w samotności może się okazać czymś wartościowym dla innych. Ponadto niektórzy ludzie zaczęli się bardziej otwierać, gdy poruszyłem pewne tematy o których zwyczajnie się nie rozmawia co pozwoliło mi tworzyć relacje lepsze pod względem ich jakości. Pytania które zadawałem bywały bardzo proste. Przykładem może być tutaj pytanie: Co sprawia, że jesteś szczęśliwą osobą? Niby proste, ale nie często zadajemy sobie takie pytania. Przez to, że przez większość życia byłem samotnym, nauczyłem się, że największym szczęściem jest dawanie. Prowadzenie bloga i na razie skromna informacja zwrotna, którą dostaję utwierdza mnie w tym przekonaniu. Poczucie, że coś daję, pozwoliło mi wyrwać się z największego gówna w moim życiu. Jest to także dla mnie jeden z fundamentów ludzkiej egzystencji, ale o tym napiszę już osobny artykuł.
Bardzo dużo czasu poświęciłem na to by zrozumieć to w jaki sposób należy prowadzić rozmowę przez dłuższy czas tak jak to mają w zwyczaju te bardziej ekstrawertyczne osoby. Chodzi tutaj o sytuację gdzie ja nie jestem np. fanem oglądania piłki nożnej. Co z automatu przekreśla mnie w konwersacjach dotyczących tego tematu. A trochę słabo by wyszło przyznanie się do tego, że jest to dla mnie strata czasu i wolę w tym czasie np. czytać książkę. A wyjście z sytuacji zwykle kończyło się dla mnie jak rozpylanie dezodorantu na kupę. Jak nie wiesz co mam na myśli to polecam wypróbować. Na początku działa, ale potem ktoś zauważa, że coś tutaj śmierdzi. Mam nadal takie coś i ciężko jest mi to zwalczyć dlatego też automatycznie grono osób z którymi lubię naprawdę spędzać czas jest bardzo wąskie. Choć nie zawsze, bo jak ktoś lubi swoją hodowlę jedwabników i mówi o tym z pasją. To też przejdzie w sumie. Nie jestem zwolennikiem zmuszania się do czegokolwiek, a tym bardziej utrzymywania kontaktu z ludźmi, których nie lubię. Nie wiem czy to jest dobre czy złe, ale mam wrażenie, że pozwala mi to tworzyć zdrowsze relacje. Co chyba jest najważniejsze.
W świecie gdzie ekstrawersja jest bardziej piętnowana a niżeli nazwijmy to wewnętrzne eksploracje. Może się wydawać, że dla każdego z nas kluczem do szczęścia jest posiadanie dużej grupy przyjaciół, z którymi będziemy się co jakiś czas spotykać. Z moich obserwacji wynika, że zwykle osobom introwertycznym przypisuje się łatkę myśliciela i dziwaka. Jednak osobiście uważam, że taka introspekcja jest nie tylko w porządku. To coś więcej. Jest ważna i zdrowa, a relacje budowane z ludźmi z którymi dzielimy nasze zainteresowania, mają szansę przetrwać próbę czasu. Jednak też warto napomknąć, że nie każdy musi od czasu do czasu poznawać nowych ludzi. Niektórzy nie potrzebują wokół siebie dużego grona ludzi. Po takiej introspekcji myślę, że więcej ludzi mogłoby odnieść korzyści w tym chaotycznym świecie, który nas otacza. W swoich artykułach wielokrotnie stwierdzałem, że cokolwiek osiągniesz. Czy to chodzi o kupowanie nowych rzeczy, jachtu, samolotu, samochodu. Albo to, że zawsze kogoś nowego będziesz poznawać. Nie sprawią, że będziesz szczęśliwy. Cóż, przez chwilę będzie miłe uczucie, że kogoś spotkałeś lub coś kupiłeś. Jednak nie zawsze w naszym życiu może przytrafić się okazja do tego aby poprawić sobie humor poprzez rozmowę z kimś lub poprzez kupienie jakiegoś dobra. W takich chwilach, kiedy nie akceptujemy siebie, łatwo jest popełnić jakąś głupotę. Myślę też, że spotykanie się z kimś na siłę, bo tak wypada, nie poprawi całkowicie twojego stanu. Sytuacja może się nawet pogorszyć, jeśli okaże się, że ostatnia osoba, którą masz nie może nawet pomóc Ci rozwiązać twojego problemu.
Chciałbym na samym początku zaznaczyć, że będę tutaj bazować na swoich własnych doświadczeniach. Każdy z nas ma inny bagaż doświadczeń życiowych. Dla każdego z nas emocjonalne wyzwalacze mogą występować w różnych życiowych sytuacjach. Jedni z nas są na nie bardziej przewrażliwieni, a inni mniej. Ja to rozumiem. Myślę, że to chyba tyle w roli wstępu. Po prostu chciałem żebyś miał to na uwadze czytając ten artykuł. Wydaje mi się, że pozwoli to zwiększyć jasność mojego przekazu.
Jak już wspomniałem. Każdy z nas ma inne doświadczenia, nie lubi pewnych rzeczy czy ma inne nawyki. Przez co też każdy z nas ma własne, niepowtarzalne i różne wyzwalacze emocjonalne jako część swojej tożsamości. Jak już wspomniałem niektórzy jednak są na nie bardziej wrażliwi od innych. Należy tutaj jednak uważać gdyż można się zwyczajnie tych wyzwalaczy wyuczyć i powoli staną się one naszymi nawykami. Chyba, że interweniujemy odpowiednio wcześniej i zdecydujemy się je zmienić. To wówczas nie przyswoimy ich sobie jako nawyki.
Ale co powoduje, że wyzwalają się nasze emocje? W przenośni, wyzwalacze emocjonalne to bodźce, które mogą pociągać za sznurki, które to z kolei mogą wywoływać w nas wahania emocjonalne. Podobnie jak z pięta achillesową - zwykle staramy się ją uchronić przed kontuzją, gdyż kiedy się ją uszkodzi to daleko nie zajdziemy. Dlatego dosyć ważnym wydaje mi się fakt aby nie stały się te wyzwalacze naszymi nawykami. Potem już może być za późno, gdyż zwyczajnie nasze odruchy w niektórych sytuacjach będziemy uznawali za normalne.
Moje emocjonalne wyzwalacze są związane z moim miejscem w którym dorastałem. Już wielokrotnie wspominałem, że na podwórku w wieku około 6-7 lat zostałem obnażony i wyśmiany przez moich kolegów z podwórka. Kiedy tylko wracam do rodzinnego miasta te wspomnienia wracają pomimo faktu, że jestem z 20km od tego miejsca. Nic innego nie ma znaczenia. Dla mojej głowy wystarcza fakt, że znajduję się w Gliwicach. Oczywiście mam jeszcze kilka innych sytuacji, które są moimi wyzwalaczami. Jednakże są one następstwem wydarzeń, które zapoczątkowała wcześniej opisana sytuacja. Warto też dodać, że doskonale pamiętam twarze oraz imiona swoich oprawców. Spotkania z tymi osobami na ulicy nigdy nie należały do najprzyjemniejszych doświadczeń. I do pewnego czasu spojrzenie im w twarz wywoływało u mnie początkowo paraliż i strach, który potem to przeobraził się stopniowo w życzenie tym osobą wszystkiego co najgorsze w życiu. Oczywiście w mojej głowie. Stanowiło to z kolei jeden z fundamentów tego dlaczego znajduje się tutaj w Krakowie. Pobyt tutaj spowodował, że spojrzałem na te wydarzenia z innej perspektywy. Co pozwala teraz mi się dzielić się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi tego jak sobie radzić w takich sytuacjach. Można też powiedzieć, że byłem na drodze gdzie właśnie wyzwalacze emocjonalne stały się moimi nawykami. Właśnie ta przemiana w osobę, która nienawidzi swoich oprawców przyczyniła się potem do tego, że nieufnie podchodziłem do nowo tworzonych znajomości. To zakorzenione było w mojej głowie. W sumie to jest po dziś dzień i nadal z tym się zmagam. Ale wydaje mi się, że jestem bliżej niż dalej na drodze do tej normalności.
W moim wypadku zbawienne okazało się wyjechanie z miasta. Co pozwoliło mi spojrzeć z innej perspektywy na moją przeszłość, która stanowiła mój główny emocjonalny wyzwalacz. Pozwoliło mi to uspokoić swoje myśli i emocje. Oczywiście wracałem do swojego rodzinnego miasta od czasu do czasu. Co zresztą robię po dziś dzień. Okazało się w moim przypadku, że tęsknota za rodzinnym domem pozwalała mi tydzień po tygodniu przemagać moją niechęć. Do powrotu w miejsce gdzie wszystko co najgorsze w moim życiu się przydarzyło. Teraz Gliwice stanowią moją główną bazę wypadową służącą mi do spotkań z moją rodziną i przyjaciółmi. Wyjście z danego środowiska daje szansę na wyzdrowienie. Jeżeli nie możesz wyjść z sytuacji w której się znajdujesz to musisz czekać cierpliwie na taką okazję.
Podobnie jak w przypadku kiedy opisywałem temat próby samobójczej. Warto jest spisać emocje i myśli, które pojawiają się w głowie. W takich drastycznych dla nas sytuacjach pojawia się w naszej głowie setka myśli, które muszą znaleźć swoje ujście. Pisz dopóki nie masz już nic do powiedzenia lub wyrażenia w danym temacie. Uwolnienie wszystkich utrzymujących się emocji w notatkach nie tylko pomaga uwolnić te emocje, ale także pomaga dokumentować postępy. Potem w przyszłości będziesz mógł spojrzeć na te myśli i na ich podstawie wyciągnąć jakieś wnioski. Uczenie się o sobie jest ciągłym doświadczeniem. Zastanów się, co zrobiłeś i co możesz zrobić inaczej następnym razem. Zastanawiając się nad naszymi przyszłymi działaniami, zawsze możemy znaleźć sposoby na lepsze wyrażenie naszych emocji.
Mam te szczęście, że nie smakuje mi alkohol gdy jestem sam. Alkohole nie tylko usuwają tak zwane „inhibitory”, ale także osłabiają nasz stan psychiczny do tego stopnia, że stajemy się coraz bardziej wrażliwi na wyzwalacze emocjonalne. Co gorsza, pod wpływem alkoholu działamy bardziej impulsywnie, co może zaszkodzić naszym związkom i bliskim nam osobom z którymi na co dzień przebywamy. Wówczas wydaje mi się, że jest to prosta droga do naszej życiowej przegranej.
Proces nauki tego w jaki sposób kontrolujemy nasze emocje jest naturalnym procesem poznania naszej prawdziwej tożsamości. Nie powinniśmy się bać tych wyzwalaczy o których wspomniałem wcześniej. Pamiętajmy, że najlepiej rozwijamy się analizując swoje własne błędy i poczynania. Tego nikt inny za nas nie zrobi.
Osobiście nie znam osoby, która byłaby w 100% szczera. Wszyscy kłamią. Ja też. Nie wiem dlaczego, ale dorastając, zacząłem zauważać, że mam tendencję ku temu aby zawyżać wielkość swoich osiągnięć. Ale myślę, że to nie tylko ja. To coś w rodzaju Halloween, które nigdy się nie kończy. Albo w sumie mam lepszy pomysł. Pewnie kojarzysz takie maski, które często kojarzone są z teatrem. Jedna z nich jest uśmiechnięta, a druga smutna. W sumie teraz pomyślałem, że normalnie życie wiedzie się jak jakieś teatr. Na jakiejś gigantycznej scenie. Wyjście z niego jest cholernie trudne, gdyż się w nim rodzisz. Ale zobrazuj sobie to, że garstce osób udaje się z tego wydostać. Osoby te żyją szczerze ze sobą, może w odczuciu ludzi biorących udział w spektaklu są samotni - co w ich mniemaniu oznacza nieszczęście. Jednakże Ci ludzie dostają bilet, którego większość nigdy nawet nie zobaczy.
W sumie ciężko jest stwierdzić kto jest głównym aktorem na scenie. Naprawdę jest to cholernie trudne, ale myślę, że po części każdy. W związku z tym, że każdy ma na sobie maskę, ciężko mi określić, kto gra daną postać. Może to Al Pacino? Właściwie nie sądzę, żeby ktokolwiek był sobą na tej scenie. Oglądam ten spektakl od 10 lat i wciąż ciężko mi wyczuć emocje grających aktorów. Postać Michała zwróciła moją uwagę. Obserwuję jego poczynania od 2 lat. Uwielbiam to, jaką postać gra i jak wczuwa się w swoją rolę. W pewnym momencie jednak Michał przeżywa tragedię i zostaje wyrzucony z pracy. Jednak w rozmowie z matką stwierdza, że wszystko u niego w porządku. W końcu ma ukochaną żonę, z którą prawdopodobnie jest tylko po to aby uprawiać z nią seks - właściwie na to wygląda, odkąd zacząłem oglądać ten program. W końcu jeżeli ma kochającą żonę to na pewno jest szczęśliwy. Myślę, że jego rodzice go tego nauczyli. Oszukuje wszystkich, że wszystko w porządku, a w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Czekaj, czekaj! Czy Michał jedzie do salonu samochodowego kupić nowe auto? Od kiedy go oglądam to w rozmowach ze znajomymi wspominał o tym, że marzy o kupnie sportowego auta. Jednak jako widzowie jesteśmy oburzeni tą decyzją. Przecież Michał ma kłopoty finansowe, spłaca mieszkanie na raty, a teraz leasinguje samochód. Nie zapominajmy o tym, że właśnie został dodatkowo zwolniony z pracy. Dlaczego żyje od pierwszego do pierwszego, zamiast na przykład zainwestować swoje pieniądze?
Ludzie wokół mnie śmieją się razem ze mną. Dlaczego on próbuje udawać, że wszystko jest w porządku? Dlaczego chce pokazać innym, kim to nie jest i decyduje się na zakup nowego sportowego auta, kiedy jego finanse ledwo na to pozwalają? Jeździł starą skodą i to mu wystarczało. Może z obawy, że zostanie sam i znajomi go nie zaakceptują? Nie mam zielonego pojęcia, ale za to wiem to, że to było dobre wprowadzenie do dzisiejszego artykułu.
Kiedy próbujemy zdjąć tę maskę twoje otoczenie za wszelką cenę próbuje ją na tobie zostawić. W sumie to tak jak w sytuacji kiedy jakaś osoba kiedyś okradła kogoś. W związku z czym postawiono jej jakieś zarzuty i trafiła do więzienia. Po wyjściu jednak, gdzie nie pójdzie to będzie miał przypiętą łatkę kryminalisty i już raczej jej się nie pozbędzie. Chyba, że zmieni otoczenie. Pogodzi się ze sobą, ze swoimi błędami życiowymi. Jest to bardzo dobra analogia. Dopiero kiedy jesteśmy sami możemy zdjąć tę maskę, nikt nam jej nie stara się usilnie utrzymać na twarzy. Kiedy wyjdziesz z więzienia to dopiero sam zrozumiesz co zrobiłeś źle i będziesz w stanie to przeanalizować.
W otoczeniu ludzi spotkasz się tylko z jakimiś radami, które w ogóle nie okażą dla Ciebie pomocne. Wręcz przeciwnie działanie tych rad działa jak młot, który burzy naszą ścianę. Prawda musi wkradać się do nas powoli, aby nas nie złamać. Czasami inni ludzie nie wiedzą w jakim tempie powinni mówić nam prawdę co niszczy naszą samoocenę, zdrowie psychiczne oraz nadzieję.
Dlatego zejście ze sceny jest takie trudne. Musisz być sam lub z najbliższymi, którzy Cię rozumieją co czasami jest trudne, gdy jesteś na scenie z 5-6 miliardami ludzi. Cholera jasna!
Nasza podświadomość czy mózg - w sumie to nie wiem co dokładnie. Dawkuje nam stopniowo pewne fakty z którymi możemy się powoli utożsamiać. Najważniejsze jest jednak bycie szczerym ze sobą w trakcie tego procesu. Bo jak wszystko będziemy wypierać to nawet przebywanie samemu skończy się dla nas źle. Trzeba zrozumieć ten proces i być jego świadomym. Żeby zburzyć naszą ścianę cegła po cegle. A nie zajebać w nią młotem i mówić sobie, że będzie dobrze. Nigdy nie będzie dobrze dopóki nie będziesz szczerym sam ze sobą. Może nadal nie możesz dać się przekonać, aby zmierzyć się ze swoją prawdą. Prawdopodobnie mówisz teraz: „O czym do cholery mówi ten pieprzony facet?”. Dla Ciebie, ale nie tylko, chciałbym wyjaśnić korzyści płynące z samego zdjęcia maski.
W żaden sposób nie naprawimy siebie przez kłamstwo. To najgorsza forma braku szacunku do siebie. Nie ma sposobu, aby przenieść swoje relacje lub cokolwiek chcesz na głębszy poziom szczęścia. No chyba, że jesteśmy gotowi przyznać przed sobą twarde fakty. Nie naprawimy naszego wieloletniego związku, który mamy wrażenie, że się sypie. Bez przyznania przed samym sobą, że coś jest nie tak i wymaga naprawy. Podobnie ma się to z naszymi marzeniami. Jeżeli nie będziemy szczerzy wobec tego co mamy oraz trudności na drodze na które to możemy natrafić. I które pewnie będziemy musieli przeskoczyć. Spotkamy się z zawodem. Czemu to się nie udało? A czy byłeś ze sobą szczery i nie oszukiwałeś się? Musimy sobie uświadomić, że na drodze do naszego celu napotkamy trudności. Nie można się nastawiać tylko na to co będzie, trzeba też być szczerym i przygotowanym na wszystkie wyboje jakie możemy napotkać. Może się okazać, że na 5 wyboi przebije Ci się opona i o ile wcześniej tego nie przemyślałeś to twoja droga będzie skończona.
Odmawianie poznania prawdy, gdy można powiedzieć, że jest pod naszym nosem jest najlepszym sposobem na to, żeby idealnie marnować cenne minuty, godziny, dni a czasami nawet lata naszego życia. Ludzie tkwią w nieszczęśliwych związkach, utrzymują nic nie warte znajomości tylko po to żeby nie czuć się samotnie. Nie wiedzą, że samemu też można czuć się ze sobą dobrze i być nawet szczęśliwszym a niżeli z kimś. Musimy zaakceptować prawdę o tych sytuacjach i ludziach. Nie trać czasu na próby zmiany prawdziwych kolorów danej osoby. Oni są tym, kim są. Mają tam jakieś swoje przekonania i trzymają się ich jak mucha gówna. Nie koniecznie chodziło mi o to, że od razu oceniam czujeś przekonania jako gówno. Bardziej chodziło o samą anegdotę. Mam nadzieję, że nie poczułeś się urażony.
Przyznanie się do tego przed sobą pozwala nam wykonać gigantyczny krok na przód i spędzać czas w największym szczęściu. Spotykanie się z ludźmi, którzy nas wspierają i kochają. Nie oceniając czy nie dając jakieś głupich rad. Po prostu potrafiących słuchać. Wtedy dopiero zaczynamy rozumieć jaką moc ma rozwijanie przyjaźni opartych na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Cholernie trudno jest opuścić jakąś sytuację, przyjaźń czy związek, który przez lata pielęgnowaliśmy i zapierdalaliśmy żeby się udał. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Włożyliśmy w to czas i nic nie wyszło. Nie traćmy więc lat, które wciąż są przed nami.
Nie zaznamy spokoju w naszym życiu dopóki będziemy przed czymś uciekać. Czy to poprzez wypieranie się czy udawanie, że jest dobrze i uśmiechanie się. Przychodzi moment, w którym w głębi duszy zobaczyliśmy twardą prawdę, a nawet wtedy wciąż staramy się jej uniknąć. Ale bez względu na to, jak szybko biegniemy, ta prawda nas kiedyś dogoni i złapie. Jak pies, który goni złodzieja. Na początku złodziej ucieka, a psa trzymają policjanci. Do czasu kiedy policjant, albo uprząż nie puszczą. Potem już raczej są małe szanse na ucieczkę przed psem, który tylko myśli o tym, żeby wbić swoje zęby w twoje ciało. Ale ból jest bólem, ukrytym lub nie. Więc tylko powodujemy nadmierną niedolę, ignorując ją.
Życie jest definitywnie zbyt krótkie żeby nie być szczęśliwym i występować na scenie jako aktor w jakimś przedstawieniu. A jeżeli wiąże się to z początkowym bólem to należy to uszanować. W końcu w życiu można wybierać między użalaniem się nad sobą, a nad samodoskonaleniem się. Wysiłek jest ten sam, a wybór należy tylko i wyłącznie do Ciebie.
Zastanawiając się nad tym czym jest niepokój. To pierwszym co mi przyszło w związku z tym do głowy to fakt, że jest to coś co towarzyszyło mi od zawsze. Czy to przed jakąś kartkówką w szkole, przed wyjściem na randkę czy przed pierwszym pójściem na siłownię samemu. Przykładów można by było tutaj mnożyć setki jak nie tysiące. Niektóre z nich mijają wraz z wiekiem jednak lwia część z nich nadal z nami pozostaje. Oczywiście w niektórych sytuacjach jesteśmy w stanie zniwelować nasz niepokój jak chociażby w przykładzie z kartkówką. Poprzez wkuwanie przez kilka dni i zbudowanie przez to swojej pewności siebie, że jest się w stanie to zdać. Jednakże większości sytuacji nie jesteśmy w stanie tak łatwo przewidzieć. Jak chociażby wyjścia na randkę gdzie nie jesteśmy się w stanie przygotować na to czego doświadczymy. Oczywiście mam tutaj na myśli pierwszą czy drugą randkę, bo potem mam wrażenie, że ten niepokój słabnie. Dzisiaj chciałbym przedstawić swoje sposoby na radzenie sobie z niepokojem. Tutaj dla kontekstu powiem, że niedawno ruszyłem ze swoim kanałem na YouTube. O jezu ile było strachu przed tym, że coś nie wyjdzie czy co się stanie jak mnie ludzie uznają za debila. Niektórzy z nas teraz odczuwają niepokój związany z obecną sytuacją na świecie. Co chwile zmieniają się restrykcje czy przepisy co nie przyczynia się ani trochę do poprawy stanu rzeczy w tej kwestii.
Wydaję mi się, że na samym początku wspomnę o jednocześnie wydawałoby się prostych i banalnych rzeczach. Jednakże wydaje mi się, że nie każdy jest ich świadom. Chodzi mi tutaj mianowicie o to, abyś był tak konsekwentny, jak to tylko możliwe, jeżeli chodzi o przestrzeganie zasad dobrego żywienia, ćwiczeń oraz dbanie o zachowanie jakości snu. Wydaje mi się, że mogę jeszcze do tej puli dodać dbałość o odpowiednie nawodnienie, ponieważ osobiście kiedy jestem odwodniony, jestem bardzo ospały i negatywnie do wszystkiego nastawiony. Wydaje mi się, że te rzeczy stanowią pewnego rodzaju filar i wydaje mi się, że kiedy odczuwasz niepokój powinieneś właśnie od tego zacząć, gdyż są to rzeczy, które bezpośrednio wpływają na nasze samopoczucie. Bo mogę tutaj na swoim przykładzie powiedzieć, że nawet w sytuacji kiedy wszystko idzie gładko jak po maśle. A jestem niewyspany i głodny. To siłą rzeczy będę się czuł źle. Jednakże co w sytuacji kiedy te filary są już postawione i to nie wystarcza?
Chciałbym tutaj napomnieć, że rady, które tutaj podam stanową tylko i wyłącznie mój punkt widzenia. Niekoniecznie pomogą one tobie. Bo, wydaje mi się, że to wszystko sprowadza się do posiadania takiego swojego systemu operacyjnego, gdzie każdy z nas ma wypracowane jakieś metody radzenia sobie z problemami. A tutaj przedstawię wam po prostu swoje.
Najczęściej odczuwam lęk i niepokój w sytuacjach związanych z utratą swojej aktualnej życiowej perspektywy. Co mam przez to na myśli? Często - w szczególności na początku kiedy jeszcze nie miałem wprawy w pisaniu artykułów. Odczuwałem presję, że jak nie napiszę na jutro tego artykułu to moje życie się zawali. Często w związku z tym chodziłem później spać. A takie usilne siedzenie nad rozwiązaniem problemu ani trochę nie przyczyniało się do jakości tego co tworzyłem. W takiej sytuacji kiedy czujesz się zatracony i czujesz związany z tym lęk. Istotnym jest zrobienie sobie przerwy. Aby po prostu zmienić swój punkt widzenia. Najlepiej sprawdza się tutaj w mojej opinii wyjście na spacer, gdyż przebywając w domu często miałem tak, że przegrywałem i wracałem znowu do pracy. A kiedy wychodzę na dwór to automatycznie się uspokajam. Widzę, że świat się nie wali z tego powodu. A więc jak ja nie zrobię tego dzisiaj, a powiedzmy jutro to też świat się nie zawali. Ba, nawet to co zrobię okaże się lepsze, gdyż zwyczajnie podejdę do tematu jak to mówią “na świeżo”.
Często popadałem w niepokój w sytuacjach kiedy mój mózg przywoływał mi jakieś wspomnienia z przeszłości bądź jakieś wyimaginowane wizje dotyczące mojej przyszłości. Odbieram to jako sytuację, gdzie to mój umysł stara się mnie przygotować na przeróżne scenariusze, które mogą mnie spotkać. Jeżeli złapiesz się na tym, że ciągle myślisz o rzeczach do przygotowania na dany termin to po prostu działaj. Rób coś ku temu, aby ulżyć tym myślom. Może to dotyczyć wszystkiego. Nawet jakieś małych i z pozoru nieistotnych rzeczy. I właśnie zauważyłem, że w sytuacji kiedy podejmuje działanie to ten cykl myśli pojawiających się w mojej głowie ucicha. Przyznam szczerze, że w pewnym momencie mojego życia te dialogi wewnętrzne bardzo mnie wyniszczały co przyczyniało się do silnego uczucia stresu i niepokoju. Powiedzmy, że mój mózg ma jakąś nagłą fazę podrzucania mi różnych pomysłów na artykuły. W sytuacji kiedy ich nie zapiszę to czuje frustrację. Nie tylko związaną z tym, że pojawia się tak dużo tych pomysłów. Ale bardziej z faktu, że o części z nich potem zapominam. A pamiętajmy, że niektóre pomysły w naszym życiu mogą się pojawić tylko i wyłącznie jeden raz. Nawet jeżeli są głupie i pojebane. Spisz to. Wydaje mi się, że jest to jeden z najważniejszych nawyków jakiego możemy się nauczyć. Egzekwowanie swoich pomysłów i wprowadzanie ich w życie.
Kiedy zaczynałem medytować to o istnieniu poprzednich dwóch punktów nie miałem pojęcia. Więc jedynym wyjściem z sytuacji była konfrontacja z problemem sam na sam. Co właśnie wytrenowałem poprzez nawyk medytacji. Większości rzeczy nie będziemy chcieli przetwarzać w ten sposób o którym wspomniałem wcześniej. Wręcz mogę powiedzieć, że po pewnym czasie te rzeczy staną się zwyczajnie nudne. Jednak z drugiej strony zauważyłem, że kiedy ich nie przetwarzam to ich ranga rośnie i zaczyna coraz bardziej kłębić się w mojej głowie. Dla mnie sposobem, który pozwala mi gasić te pomniejsze problemy jest właśnie wcześniej wspomniana medytacja. Jednak jak wspomniałem wcześniej. Każdy z nas powinien wypracować własne wzory zachowań dotyczące tego jak reagujemy na pewne myśli czy niepokój o którym dzisiaj piszę. Pewnych rzeczy nie uczymy się w szkole. Pewnych rzeczy po prostu warto się nauczyć na własną rękę, aby lepiej nam się żyło.
Na całym świecie co roku mniej więcej 800.000 ludzi popełnia samobójstwo. Co 40 sekund jedna osoba odbiera sobie życie. W Polsce z kolei codziennie popełnia samobójstwo 15 osób. To więcej aniżeli w skutek malarii, raka piersi czy morderstw o których możemy dosyć często słyszeć w mediach. Większość z nich robi to z powodu problemów psychicznych, ale są ludzie, którzy robią to z powodu stresu czy problemów rodzinnych. W Polsce mamy jeden z najwyższych wskaźników samobójstw w Europie w grupie dzieci i młodzieży. Co raczej nie powinno być żadnym powodem do dumy.
Niewiele osób o tym mówi, ponieważ jest to uważane za temat tabu. Chciałbym o tym rozmawiać i z tego też powodu czytasz ten artykuł. Powinniśmy o tym mówić w taki sam sposób, w jaki mówimy o tym, co kupić w sklepie. Kiedy jesteśmy zdrowi, łatwo jest się zaszufladkować i powiedzieć, że to zbyt trudne i nie mogę pomóc. To bardzo bezpieczne miejsce i moim zdaniem nie powinniśmy w nim przebywać. Pamiętajmy, że nie ma ludzkiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać poprzez rozmowę.
Pierwszą próbę samobójczą chciałem podjąć w lutym 2020 roku. Drugą w kwietniu 2020 roku. Dwa miesiące temu. Teraz ktoś może powiedzieć, że skoro żyję, nie chciałem się zabić. Może miałby rację, ponieważ nie chciałem się zabić - po prostu chciałem przestać żyć. Naprawdę. Nie piszę tego artykułu dla tych ludzi. Ten artykuł jest przeznaczony dla osób, które również nie chciały żyć tak jak ja, ale może najść ich myśl, że śmierć jest jedyną drogą wyjścia z ich problemów. Z tego zwykle składa się choroba psychiczna, ale w moim przypadku nie było to problemem. Problemem było życie samo w sobie i to że składa sie one ze swoich zalet i wad. Jako osoba obracająca się w gronie osób, które już posiadają czy zakładają własne firmy, rodziny. Nie mogłam uwierzyć w to, że miałem w jakimkolwiek stopniu grosze dzieciństwo - słabszy start od innych. Co wiązało się automatycznie z tym, że wielu rzeczy musiałem się uczyć sam - nawet tych które dla innych były czymś naturalnym. Innych ludzi uczyli ich rodzice lub rówieśnicy w okresie dojrzewania. Nie dostałem tej szansy. Do tej pory patrzyłem na wszystko z perspektywy zalet i wad. W większości przypadków okazywało się jednak, że minusy przeważają nad plusami co nie kończyło się zbyt dobrze. To bardzo trudne doświadczenie. Osobiście czułem się przytłoczony tym wszystkim. Wrażenie, że nie ma tu dla mnie miejsca. I jedynym wyjściem jest odejście z tego świata.
Czułem to w lutym, czułem to w kwietniu. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał się tak już czuć. W moim przypadku przydarzyło mi się wiele złego w życiu, a garstka bliskich była inna niż sobie wyobrażałem. Gdyby ktoś spojrzał z perspektywy trzeciej osoby powiedziałby, że wszystko wygląda dobrze i w sumie nie mam na co narzekać. Też tak myślałem. Byłem przytłoczony faktem, że czuję się źle mimo tego, że kilka rzeczy sobie wyjaśniłam. Jednak moje ciało zachowywało się inaczej niż umysł. Trudno też się nauczyć patrzenia na swoje życie z perspektywy tego, że w rzeczywistości jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż większość ludzi na tym świecie. A mimo to ciągle narzekałam.
Nie mogę mówić za wszystkich. Ponieważ każdy z nas jest inny z perspektywy naszych doświadczeń, uczuć lub myśli. Powiem Ci, że jeśli to przeczytasz. Nie jesteś przez to gorszy. Potrzebujesz pomocy tak, jak ja jej potrzebowałem i tak jak ja jej potrzebuję. Jednak nie otrzymałem pomocy na żadnej terapii. Udało mi się sobie pomóc poprzez rozmowę z ludźmi, na których mi zależy - przyjaciółmi, rodziną. Jeśli mógłbym coś zalecić w kontekście zmiany sposobu myślenia to bardzo dużo pomaga zmiana spojrzenia na daną sytuację. W tym sensie, że inni przechodzą przez to samo czy to, że już przechodzili - na social mediach nikt Ci nie opowie o swoich chwilach zwątpienia. Ze swojej strony dziękuję wszystkim, którzy to przeczytali.
Mam nadzieję, że komuś pomogłem tym artykułem.
Jest to trudny do opisania temat ze względu na to, że każdy z nas ma inne doświadczenia. Dlatego tylko na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nasze doświadczenia czy wnioski z sytuacji życiowych nie muszą być ze sobą w 100 procentach zgodne. Uważam jednak, że czytając ten artykuł, każdy powinien mieć to na uwadze. Czytasz to, ponieważ prawdopodobnie masz problemy z toksycznymi ludźmi w swoim środowisku. Całkowicie to rozumiem. Aby wzmocnić przekaz, pozwolę sobie przedstawić moją historię. Myślę, że jest to ważne i przyczyni się do lepszego zrozumienia mojego punktu widzenia i zapewnienia pewnego poziom jasności przekazu.
Od zawsze wiedziałem to, że jestem inny. Oczywiście nie chcę tutaj robić z siebie niewiadomo kogo. Ale, chodząc na terapię i dowiadując się w międzyczasie, że chodząc do przedszkola jako ostatni nauczyłem się mówić. Uświadomiłem sobie to, że od najmłodszych lat zawsze byłem sam. Przez tę wadę wymowy nie mogłem nawiązywać normalnych relacji z innymi. Dodatkowo dochodziło do tego to, że rodzice głównie mieli swoje problemy na głowie. A ja zawsze wracałem do domu i tak jak w przedszkolu nikt się prawie ze mną nie bawił - poza nauczycielami i rodzicami od czasu do czasu. Nie otrzymując uwagi w domu starałem się uzyskać ją w moim najbliższym otoczeniu - czyli w szkole. Co prawda wtedy jeszcze bawiłem się na podwórku, ale nie na długo bo zaraz po tym miał miejsce incydent gdzie zostałem obnażony i wyśmiany przez starszych kolegów z podwórka. Co spowodowało, że jedynym miejscem gdzie mogłem uzyskiwać uwagę była finalnie szkoła. Objawiało się to tym, że robiłem z siebie klauna tylko po to żeby zdobyć uwagę innych. Starałem się żartować, robić głupie miny i takie tam. Nawet kiedyś zdjąłem chyba gacie i pokazałem dupę koledzę żeby go rozweselić. Teraz to brzmi śmiesznie. Ale to tylko pokazuje jakie miałem problemu w okresie dorastania. Oczywiście w moim życiu pojawiały się epizody takie, że pojawiali się przyjaciele, ale bałem i wstydziłam się ich zapraszać do domu. No kogo zaprosze do domu, który znajduje się w dzielnicy gdzie się okrada innych. Samo mieszanie o ile było w porządku to już klatka to była tragedia. Wieczorem wracając do domu człowiek tylko szedł szybkim krokiem i patrzył się za siebie żeby nie oberwać w głowę i nie zostać okradzionym. Tak to się potem toczyło gdzie finalnie chyba 98 procent znajomości i przyjaźni zakończyło się tym, że i tak źle się tam czułem. Wiesz o czym mówię. Ja pochodziłem z biednej rodziny gdzie nie było mnie stać na jakieś nowe ubrania, a o zrobieniu prawka zapomnij. Źle się z tym czułem, ale co mogłem zrobić jak i tak zawsze byłem sam. Teraz na szczęście jest już prze zajekurwabiście, a i fragment, który opisałem myślę, że wystarczy do wyciągnięcia wniosków.
W młodości zawsze towarzyszyło mi poczucie winy. Czułem potrzebę przepraszania kogoś za to kim byłem, czy za to co miałem. W sensie materialnym. Teraz wiem, że to wynikało po prostu z tego, że nigdy nie szanowałem i nie akceptowałem siebie. Desperacko szukałam tej akceptacji u innych. I to tylko po to żeby zdobyć czyjąś aprobatę i pozostać przy nim dłużej. Chciałem, żeby ta osoba zrozumiała moją sytuację. Ale pomimo tego, że robiłem to dla tych bliskich to często słyszałem jak śmieją się ze mnie za moimi plecami. Że biedak, patus i tak dalej. To co im mówiłem jeszcze bardziej pogorszyło moją sytuację. Dlatego uważam, że nie musimy nikogo przepraszać za to kim jesteśmy. Nie jesteśmy tego nikomu winni.
Od zawsze każdy chciał mnie zmieniać. Podawać mi rady czy rzeczy które są dobre dla tej osoby. Czy to terapetua w szkole, czy koledzy wyśmiewając mnie podczas kiedy mówiłem żeby tego nie robili. Po czasie jednak to wszystko było mi obojętne. Czułem się beznadziejny w okresie dorastania do tego stopnia, że do 22 roku życia moja pewność siebie była równa zeru. Każdy zawsze mnie traktował jak śmiecia poza paroma wyjątkami. Zastanawiałem się dlaczego ludzie tacy są. Dorastałem w samotności i biedzie. Nie rozumiałem dlaczego wartości materialne tak sterują większością otaczających mnie ludzi. To był też czas kiedy zacząłem w końcu rozumieć, że ja na to nie mam wpływu. Nie zmienię innych ludzi, a jak bym próbował to pewnie dalej bym był sam, albo by mnie zamknęli w jakimś psychiatryku. Od tego czasu zacząłem podążać swoją drogą. A teraz to już mam totalnie wyjebane czy ktoś chce się zmieniać czy nie. Niech se żyje.
To że rówieśnicy dorastali szybciej ode mnie. To że szybciej dla nich pewne rzeczy stawały się normalne totalnie mi nie pomagało. Nie mając pieniędzy udawałem klauna klasowego żeby zadowolić innych. Udawałem szczęśliwego, w moim mniemaniu osobę na poziomie innych, ale w rzeczywistości tylko się ośmieszałem. Potem zacząłem chodzić na siłownię co dodało mi trochę szacunku w oczach innych, ale w środku dalej czułem się jak gówno. Inni widzieli, że byłem lepszy w kontekście siły. Ale to nie sprawiało mi przyjemności. Robiłem to znowu poniekąd dla innych. Mogę to tłumaczyć moimi problemami z kolanami w tamtym czasie, ale myślę, że to była sprawa drugorzędna. Zrozumiałem, że w miejscu w którym żyłem trzeba stać się dojebanym knurem żeby zdobyć szacunek. No ale potem stałem się tym knurem. Nie zmieniało to faktu jednak, że dalej czułem się jak kupa ubrana w postać dojebanego knura.
Wielokrotnie w tym co opisałem przewija się temat samotności. I właśnie tutaj dochodzimy do odpowiedzi na pytanie. Jedynym wyjściem jest skupienie się i praca nad sobą. Wszystkie trzy punktu opisane wcześniej. Nie jesteśmy winny aby się komukolwiek tłumaczyć z czegokolwiek. Z tego kim jesteśmy czy z tego jak postępujemy. Nie naszym obowiązkiem jest zmiana innych ludzi ani udowadnianie im niczego. Dopiero będąc samemu poprzez wykonywanie pracy duchowej jesteśmy w stanie zbudować świadomość na temat tego co nas otacza i tego kim to my naprawdę chcemy być. Pozwala to nam też otaczać się takimi ludźmi którzy mają podobne myślenie do naszego. Oni nie chcą nas zmieniać. Oni szanują nas takimi jakimi jesteśmy.
Właśnie po to jest ten artykuł. Możesz nawet nie być świadomym jak agresja innych ludzi czy obelgi słowne wpływają na nas. Jak wyniszczają naszą psychikę. Trzeba sobie uzmysłowić, że czasami aby było lepiej trzeba zerwać te brutalne więzi. Trzeba szanować siebie. Nikt tak jak Ty nie zrobi tego lepiej. Oczywiście wiąże się z dużym bólem. Strachem, że będziemy sami. Ale pamiętajcie, że zwolnienie miejsca które zajmuje osoba toksyczna może zostać uzupełnione taką osobą z którą będziemy się super dogadywać i nawzajem szanować. Bo o to chyba chodzi w relacjach.
Niesamowitym dla mnie jest fakt, że piszę artykuł o pisaniu notatek. W życiu nigdy bym nie pomyślał, że w ogóle to będę robić. A tym bardziej nieprzerwanie przez pół roku. Dzień po dniu. Zawsze postrzegałem pisanie notatek jako stratę czasu. Przecież wszystko mam w swojej głowie a też nikt nie widzi moich myśli. Genialne! Robiłem coś takiego. Brzmi pojebanie, ale tak było. Myślałem, że pisanie notatek to totalna strata czasu. W końcu pisanie notatek jest staromodne. Kto to robi? Okazało się, że bardzo się myliłem, dopóki nie zacząłem mieć problemów z zarządzaniem dużą ilością zadań. Mój mózg pracował wtedy z jakąś pieprzoną prędkością. Nie wiem, czy można to jakoś zmierzyć. Pod koniec dnia często mówiłem sobie wewnętrznie, że czegoś jednak zapomniałem zrobić. Wtedy wszystko, co robiłem danego dnia poszło się jebać, bo zamiast być z tego dumnym to tylko pamiętałem o tym jednym zadaniu. No przecież jak ono mogło wypaść mi z głowy. Od 9 stycznia 2020 zapisuję swoje doświadczenia z danego dnia i plan na każdy kolejny dzień. O tej praktyce słyszałem już dawno. O sposobie ich prowadzenia i dlaczego warto to robić. Jednak jak to w życiu bywa, nie zawsze, gdy ktoś nam coś mówi lub gdy coś czytamy. Nie zawsze będziemy to wdrażać od razu. Wydaje mi się, że jest to już naturalne. W mojej głowie musi zapalić się zielone światło, żeby to zadziałało. Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię. Taki sygnał, który mówi ci, że coś będzie dla ciebie działać.
Do notowania swoich myśli i tego co mnie spotkało każdego dnia, skłoniła mnie potrzeba planowania architektury dla mojego bloga. Czyli tego jak pewne elementy zostają napisane i jak potem razem będą ze sobą współgrać. Równolegle do tego zaczęły się w mojej głowie rodzić pomysły co do tego jaką treścią chciałbym się dzielić na blogu. Pomysły na architekturę, formę w jakiej je będę pisał. Z perspektywy czasu jak to w większości przypadków bywa. Finalna forma od tego czasu totalnie się zmieniła, w sumie ani jeden pierwotny pomysł na artykuł czy jego formę nie został zrealizowany. Ale właśnie wracając. Był to też okres kiedy medytowałem i to pozwalało mi odrzucać jakieś niechciane myśli, bądź idee. Teraz jednak potrzebowałem czegoś co pozwoli mi dawać upust moim myślom. Coś co będzie pozwalało mi spisać elementy mojej wizji, która kreuje się w głowie. Notatki więc potem stają się takimi puzzlami poniekąd, które pozwalają ułożyć cały obraz. I stąd właśnie potrzeba tworzenia notek się wzięła.
Chciałbym też zaznaczyć, że nie jestem żadnym jebanym ekspertem od pisania notatek. Raczej bliżej mi do żółtego a niżeli czarnego pasa w tej kategorii. Ale, też chciałbym wnieść tutaj lekką krytykę, gdyż przeglądając filmy na internecie zauważyłem, że w większości jak ktoś mówi o pisaniu notatek to w większości narzucany jest jakieś tam schemacik. Jestem bardziej zwolennikiem podejścia, że to notatki mają służyć mi. A używanie jakieś schematów to prędzej mnie do tego zniechęci. W sumie chyba ze wszystkim tak jest. Dlatego też przeglądając lektury czy jakieś materiały wideo w internecie to zawsze gdzieś tam moja uwaga uciekała, a liczba przeczytanych stron książki nie wiadomo dlaczego gwałtownie się wtedy zwiększała. Dlatego chciałbym zaznaczyć, że to jakie tworzę notatki jest to wynik mojej ewolucji i zadawania sobie ciągłych pytań dotyczących tego czego jak tak naprawdę od nich w danym momencie, mojego życia oczekuję.
Aktualnie moje notatki prowadzę w języku angielskim. Po prostu w pewnym momencie uznałem, że w celu nauki języka obcego najlepiej jest otoczyć się nim zewsząd. Dlatego padło nawet na notatki. Same notatki przyjmują formę wypisania celów na drugi dzień oraz podziękowania sobie za cały spędzony dzień. Taka forma tresowania mojego mózgu jaki to jestem zajebisty. Jednakże zadania nie dotyczą samej pracy którą wykonuję jako programista i bloger. Dotyczą też wypisania sobie takich czynności jak dzwonienie do znajomych, zmywanie naczyń, ścieranie kurzy itp. Proste zadania też dla mnie muszą się tam znaleźć, gdyż zauważyłem, że potem diametralnie zmienia się moje podejście jak już coś wykonałem. Nie ma to znaczenia czy to jest jakaś pierdoła czy coś mega skomplikowanego. Ważne, że można połechtać swoje ego i podziękować sobie potem na koniec dnia.
Nie potrafię sobie spojrzeć w twarz i powiedzieć, że się poddałem. No ja bym nie chciał znać takiego frajera - nie wiem jak ty. Pamiętajcie, że pracuje jeszcze jako programista przez 8h. Jednakże czasami zdarzało mi się pracować do 13/14 godzin dziennie, kiedy pisałem swojego bloga. Czasami zapominając o rzeczywistości, bo przecież pracowałem od rana do nocy. A też jestem jedną z tych osób co jak nie śpi z 10h to się czuje jak ściek. Tak bardzo byłem spragniony tego celu, aby napisać ten blog. Tutaj bardzo mi pomogło taka rzecz, którą po prostu nazywam praktykowaniem wdzięczności. Wiele razy przewinął mi się ten temat w książce, którą akurat czytałem w tamtym czasie. Ma ona tytuł ‘Narzędzia tytanów’. Wiem, że tytuł brzmi jak wymyślony przez jakiegoś kołcza, ale jak się to czyta to nawet nie jest tak źle. Właśnie jeden z gości - tak gości, bo książka polega na tym, że Tim Ferris przepytuje jakieś ludzi, których uważamy za tych co odnieści jakieś sukces. I właśnie jeden z bohaterów wspomniał, że w swoich notatkach zawierał odpowiedź na pytanie ‘za co jestem wdzięczny’. Odnośnie formy odpowiedzi i tego czym będą te punkty zależy tylko i wyłącznie od nas: ładna pogoda, dźwięk ćwierkających ptaków usłyszany rano. Czy podziękowanie za świadomość którą posiadam. Chyba widzisz do czego dążę. Wypisywanie błahostek, z których na co dzień nawet tak bardzo sobie nie zdawałem sprawy. Były one bardzo ważne dla mnie, gdyż zrozumiałem jak dużo już mam, a to co teraz robię to już jest tylko dodatek.
Zniknęły też sytuacje takie w których zapomniałem czegoś zrobić. Czy to odrzucenie robienia czynności ze względu na potraktowanie jej jako mniej ważną od pozostałych. Czy to po prostu przez lenistwo. Bo przecież wycieranie kurzy może poczekać, aż po domu zaczną chodzić szczury. Aktualnie zapisuje w notatniku wszystko i na bieżąco jestem w stanie sprawdzać co już mam zrobione i co jeszcze zostało. Zawarłam tam wszystko włącznie z wykonaniem telefonu do bliskiej mi osoby. Na powieszeniu prania skończywszy. A i powieszenie prania oraz włączenie prania są w osobnych punktach. Już o tym mówiłem - wiem. Może zabrzmi to banalnie i prostacko, ale jak widzę dużą liczbę przekreślonych punktów to czuje taki przypływ mocy. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. Te uczucie, że wiesz, że coś zostało wykonane. Zauważyłem, że jest one bardzo podobne dla małych, jak i tych większych celów.
Nigdy wcześniej metoda ta nie była dla mnie tak odczuwalna. Spotykałem się z jej koncepcją wielokrotnie, ale dopiero kiedy faktycznie miałem ustalony jakieś fizyczny długoterminowy cel, który udało mi zrealizować. I nie był to wpływ mojego otoczenia. To powiedziałem sobie ‘Kurwa to działa’. Moim celem długoterminowym była implementacja kodu mojego bloga. Postawiłem sobie wymóg, że każdego dnia muszę dodać coś do kodu mojej aplikacji. Nawet kiedy miałem chujowy dzień i mi się nie chciało to robiłem jakąś prostą zmianę mającą wpływ na wygląd strony. Zmiana koloru - cokolwiek. Ważne, że zrobione. I na tym kończyłem. Jednakże miałem te przeświadczenie, że kolejnego dnia mogę zyskać jakąś magiczną siłę i nie skończy się na takiej błahostce. A na 4-5h maratonie.
Jest to jedna z najważniejszych rzeczy, którą zauważyłem już na samym etapie pisania artykułów. Zauważyłem, że jak jednego dnia wypiszę to co chcę napisać w nowym artykule. To mój mózg automatycznie na drugi dzień dopowiada historię i formuje zdania bądź fragmenty niektórych akapitów. Kreowanie się tych zdań nasila się kiedy medytuję. Wówczas dostrzegam czego dotyczą myśli, które mi się pojawiają. Jest to moment w którym kontynuuje medytację, ale w każdym takim wypadku mówię sobie, że muszę to zapamiętać. Nie odrzucam tej myśli. A wraz z końcem medytacji po prostu biorę kartkę papieru i wszystko spisuje. Jest to dla mnie najbardziej tajemnicza rzecz. Nie wiedziałem nigdy, że mózg może pracować w taki sposób i jak potężne jest to narzędzie.
Prawdopodobnie dla większość z was ten artykuł będzie nieprzydatny, bądź niezrozumiały. Będę opisywać rzecz, która wydaje mi się, że nie przytrafia się większości z nas. Za to myślę, że osoby które doświadczyły czegoś złego w dzieciństwie. Jakieś prześladowań przemocy czy innych objawów wykorzystywania doskonale mnie zrozumieją. Pozwolę sobie wyjaśnić na początku termin ‘złe dzieciństwo’ na moim przykładzie. Myślę, że to pozwoli rozjaśnić jakoś mojego przekazu dla wszystkich odbiorców tego artykułu.
Już wspominałem kilka razy w swoich artykułach o sytuacjach, które wywarły na mnie największy wpływ w moim życiu. Mianowicie chodzi tutaj o tę sytuację kiedy zostałem obnażony w dzieciństwie przez moich kolegów z podwórka i wyśmiany. Z perspektywy osoby dorosłej ten problem nie wydaje się tak wielki. Tak mi się wydaje. Każdy z nas ma w dorosłym wieku ten poziom erotyzmu w jakimś stopniu rozwinięty, że się siebie tak nie wstydzi kiedy jest nagi. Gorzej jak dzieje się to w dzieciństwie kiedy jesteśmy na tym etapie dojrzewania. Jednak nie będę się rozwodzić jaki to jest wstrząs i w ogóle robić z siebie biedaka, bo to nie o to tutaj chodzi. Chodzi o sam fakt, że mi się to stało.
Przez to że byłem zawsze samotny w dzieciństwie. Przyjaciół których miałem na swojej drodze starałem się traktować jak najlepiej w moim mniemaniu. To jednak w gimnazjum jedyny wówczas mój przyjaciel powiedział do mnie, że jeśli nie przestanę tyle płakać to przestanie ze mną rozmawiać. Finalnie po tym chyba już coraz mniej gadaliśmy, bo totalnie nie umiałem się zabrać za siebie. Aż finalnie zerwaliśmy kontakt. Wiecie dla osoby, która jest tam w miarę normalna jak na ten wiek przez co rozumiem to, że posiada swoje grono znajomych. Ja takowego nigdy wcześniej nie posiadałem. Dlatego tak bardzo mnie ta sytuacja zabolała i pamiętam ją po dziś dzień. A to czemu właśnie nikogo nie miałem wynikało po części z sytuacji pierwszej gdzie to po jej wystąpieniu w ogóle już przestałem pojawiać się na podwórku. Zraziłem się totalnie do ludzi, nigdy nie dostając wsparcia. A jak już byli to przeważnie mnie ranili. Przez co moje poczucie własnej wartości było równe zeru. Zaznaczam tylko, że z tym wszystkim zawsze byłem sam. Nikt mnie nie wspierał, a wstydziłem się o tym mówić moim rodzicom z tego względu, że mieli oni swoje własne problemy. Czy to związane z alkoholem czy z brakiem pieniędzy.
Strach definiuje się jako “nieprzyjemną, często silną emocję wywołaną oczekiwaniem lub świadomością niebezpieczeństwa”. Ta emocja żyje we wszystkich żywych istotach. Jest ona częścią tego, co czyni nas ludźmi. Głównym celem strachu jest utrzymanie nas przy życiu i bezpieczeństwo w obliczu niebezpieczeństwa. Udało nam się rozwinąć lęk przed odległym niebezpieczeństwem, które istnieje tylko w naszych umysłach i może w ogóle się nie wydarzyć. Oczywiście kiedyś lęk przed bezpośrednim zagrożeniem okazał się skuteczną cechą ewolucyjną bez której prawdopodobnie nie bylibyśmy tu gdzie jesteśmy. Jednak strach przed odległym niebezpieczeństwem jest ówcześnie głupi i bezpodstawny. Tak mi się wydaje, że chyba jak to czytasz to np atak geparda czy pumy Ci nie zagraża. Właśnie podobny strach pojawia się u mnie w mojej głowie kiedy wracają moje złe wspomnienia z dzieciństwa. Do pewnego czasu paraliżowały mnie one i kiedy miałem jakieś cel to momentalnie odechciewało mi się wszystkiego. Moje cele które sobie założyłem schodziły na dalszy plan, a w ich miejsce pojawiały się złe wspomnienia. Dla osoby, której dzieciństwo i okres dorastania przebiegały w miarę normalnie to mogę porównać to do sytuacji kiedy wam się przypominają sytuację z dzieciństwa. Tylko pewnie nie są one związane z jakąś traumą. A bardziej z zabawami na podwórku.
Nie byłem w stanie radzić sobie w ogóle z moimi lękami z dzieciństwa dopóki nie zacząłem medytować. Medytacje odkryłam zupełnie przypadkiem natrafiając na informacje o niej w jednym z filmów na YouTubie od Roba Gryna - w polsce znanego jako najmłodszy polski milioner. Miał on podobne problemy do moich mniej więcej. Więc pomyślałem, że spróbuję. No co mi szkodzi. Najwyżej uznam, że spróbowałem i nie jest to dla mnie. To była jakoś rok temu. A medytuję po dziś dzień. Bez tego okrywało mnie takie poczucie beznadziei i niezrozumienia. Bo przecież nie znałem ludzi, którzy przeszli przez coś podobnego jak ja. Nie jest to też łatwy temat do rozmowy. No, ale finalnie wszystko dobrze się potoczyło. Zniknęła chęć popełnienia samobójstwa i momenty takiego totalnego zwątpienia gdzie na nic nie miałem siły. A jakby poprzez dalsze zgłębianie medytacji po prostu pogodziłam się ze swoją przeszłością. Nie całkiem, ale na tyle, że nie dochodzi już do tych skrajnych stanów o których wcześniej wspomniałem.
Oczywiście medytuje codziennie, aby nie zatracić tej umiejętności, lecz kiedy pojawia się okres napływu złych myśli to też i częstotliwość medytacji się zmienia. Robię to w tym okresie w sumie zawsze kiedy tylko wykryje w głowie złą myśl “Aha teraz pojawiła się zła myśl - jest to czas na medytacje i to robię”. W aktualnej sytuacji medytacja jest czymś co będę prawdopodobnie musiał praktykować do końca swoich dni.
Równie skuteczną metodą, która wspierała mnie kiedy stawiałem swoje pierwsze kroki w medytacji i nie umiałem z niej w pełni korzystać jest zwyczajne spisywanie wspomnień. Tutaj nie ma to żadnego znaczenia czy zrobimy to na kartce, w telefonie czy komputerze. Istotne jest tutaj samo spisanie tych wspomnień. Czytanie ich w późniejszym czasie pozwoli Ci zaadaptować się z nimi. Po pewnym czasie spisując je 3, 4 i potem n-ty raz staną się one dla Ciebie czymś normalnym.
Możesz zadać pytanie: “Ale po co mam to spisywać?”. Jeden z celów już wypisałem, ale drugim ważniejszym jest uniknięcie jak ja to nazywam “natłoku myśli”. Z reguły te złe wspomnienia nas paraliżują totalnie uniemożliwiając funkcjonowanie. Przynajmniej ja tam miałem. Ale właśnie to spisanie dało jakieś sygnał. Nie wiem jak to nazwać. Dla mojego mózgu, że zajmuje się już tym. Niby proste, ale naprawdę polecam spróbować.
Może się wydawać, że przecież sport będzie tutaj idealny. Każdy kto biegał czy ćwiczył w jakikolwiek inny sposób wie, że podczas aktywności fizycznej nasze myśli jakby uciekają. Nawet nie mamy siły po treningu myśleć o niczym poza wypoczynkiem i wyrównaniem oddechu. I właśnie o to chodzi. Jest to ulga tylko i wyłącznie krótkoterminowa, która w dłuższej perspektywie ani trochę nie przyczynia się do poprawy naszego stanu psychicznego. A nie o to nam chodzi.
Istnieje bardzo mądre powiedzenie, które idealnie to podsumowuje moim zdaniem “Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej”. Ta fraza idealnie opisuje sedno problemu. Ucieczka od złych wspomnień będzie tylko i wyłącznie pogarszała twoją sytuację. Dopiero medytacja oraz pisanie notatek pozwoliły mi się zaprzyjaźnić z tym bólem do tego stopnia, że teraz zaczynam o nim opowiadać co jeszcze kilka miesięcy temu byłoby dla mnie nie do pomyślenia. Myślę, że sam temat tego jak można wykorzystać ten strach opiszę w jednym z kolejnych artykułów. Bo jest to też niesamowita siła. Osoby z takimi wspomnieniami motywują się strachem w swoim życiu. Nie chcą doświadczać tych złych chwil już więcej. Dlatego przy odrobinie szczęścia udaje im się osiągać spektakularne sukcesy. Nie musi to być oczywiście jakieś biznes, ale może Cię to pchnąć do życia bliżej swoich zainteresowań czy wokół tego czego Ci kiedyś brakowało. Rodziny czy przyjaciół.
Od kiedy sięgnę swoją pamięcią to w sumie od zawsze byłem krytykowany.
Już w przedszkolu zaczynając mówić później niż inni byłem narażony na odrzucenie. Wydaje mi się, że mogę śmiało stwierdzić, że stanowiło to pierwsze symptomy krytyki. Oczywiście nie słowne, bo raczej jest to trudne na tym etapie. Jednakże jako taki zalążek wyniszczania mnie, jak najbardziej.
Przechodząc po kolei. To w podstawówce zaczęły padać pierwsze zmasowane słowa krytyki dotyczące tego jak się ubieram, dlaczego nie wychodzę z domu i dlaczego nikogo nie zapraszam do domu.
W domu nigdy się nie przelewało jeżeli chodzi o finanse, dlatego o wymianie ubrań nie było mowy.
Wstydziłem się zapraszać innych. Wstydziłem się tego, że zamieszkuję patologiczną dzielnicę. Co w dłuższym okresie czasu przyczyniło się to tego, że traciłem swoje zdobyte znajomości.
Gimnazjum to już czas naśmiewania się ze mnie, że jestem blady, jem kozy z nosa czy obgryzam paznokcie. Normalka.
Taka forma krytyki trwająca nieprzerwanie przez ¾ długości mojego życia zniszczyła mnie jako osobę kompletnie. Przez wiele lat nie potrafiąc się pozbierać i wrócić do tej przysłowiowej normalności.
Kiedyś usłyszałem, że u dziecka w okresie mniej więcej od 7 do 14 roku życia powstaje najwięcej nowych połączeń neuronowych, które w głównej mierze kreują to jakimi osobami będziemy w przyszłości. Właśnie w tym okresie swojego życia byłem zawsze sam.
Sam też musiałem znosić to co dają mi ludzie wokół mnie.
Pewność siebie to coś co mogę powiedzieć, że nigdy u mnie nie istniało. Cokolwiek bym w życiu nie zrobił zawsze było źle.
Wszystko co pokazywałem innym w kontekście uzyskania uwagi. Swoich osiągnięć, czy to dotyczących programowania czy to związanych z nowym ubiorem. Zawsze kończyły się śmiechem otaczających mnie osób.
Pamiętam jak dziś, gdzie w pierwszej technikum doszło do sytuacji, gdzie opowiadałem kolegom z klasy, że na jednym z elementów z placu zabaw mam zrobione zdjęcie. Teraz jak o tym piszę to aż mi głupio. Jednakże każdy się ze mnie wtedy śmiał i sobie myślał “O chuj mu chodzi”.
Rzeczy które robiłem w moim mniemaniu były “fajowe”. Jednak mówienie o nich powodowało tylko to, że się ośmieszałem.
Po czasie kiedy zauważyłem, że to nie działa. Postanowiłem udawać pajaca, żeby za wszelką cenę zdobyć uwagę innych i być może czyjąś znajomość. Bo należy napomnieć, że do okresu mniej więcej 2 technikum nie miałem jakichkolwiek znajomych.
Wszystkich po drodze gdzieś odrzucałem. Co nie poprawiało mojej sytuacji jeżeli chodzi o późniejsze utrzymywanie czy tworzenie relacji.
Te udawanie klauna istnieje we mnie po dziś dzień jednak jest już to bardzo znikome i objawia się głównie w bliskim dla mnie gronie osób.
Jezu jak tak teraz się zastanowię to największym kłamstwem jakiego nauczyła mnie wieczna krytyka to fakt, że ludzie są źli. Tego, że nikt nie chce dla Ciebie dobrze i powinieneś zawsze patrzeć tylko i wyłącznie na siebie.
Jakiejkolwiek relacji bym się nie podjął do 17 roku życia. Zawsze po dłuższym czasie kończyło się to tak samo. Zerwaniem relacji spowodowanym faktem, że nie czułem się w towarzystwie danej osoby dobrze.
Przykład, który przyświecał mi napisanie tego akapitu pochodzi z czasów kiedy chodziłem na siłownię. Wtedy mi się wydawało, że z moim najlepszym przyjacielem. On zawsze jednak naśmiewał z wymienionych wcześniej już powodów. Co mnie bardzo bolało. I o ile dla Ciebie to się może wydawać śmieszne to dla mnie to był najgorszy koszmar.
Przez długi czas utrzymywałem tę relację tylko i wyłącznie z potrzeby posiadania kogoś przy sobie. Jednak uznałem, że trzeba to zmienić i usunąłem tę toksyczną dla mnie relację.
Potem już byłem sam i żyłem ciągle w tym przekonaniu, że nie ma dla mnie szans. Każdy mnie ma przecież w dupie. Nie ma ludzi, którzy szanowali by mnie za to kim byłem.
Z perspektywy czasu jednak nie żałuję takiej nauki jaką zafundowało mi życie. Dzięki temu teraz mogę utrzymywać relacje, które chce bez przymusu. Bo odbudowałem swoją pewność siebie, która pozwala mi tworzyć nowe.
Niektórzy całe życie uważali mnie za perfekcjonistę. Kogoś kto potrafi pracować bez końca nim osiągnie swój cel. A ja po prostu chorobliwie bałem się krytyki.
Przez te wszystkie lata jej otrzymywania zbudowałem mylne wyobrażenie o sobie. Że jestem najgorszy, że nic nie znaczę, że jestem śmieciem.
Teraz już jednak jestem na etapie, gdzie zacząłem sam wystawiać siebie na krytykę. Czy to poprzez tworzenie bloga czy filmów na YouTube. Zmusiłem się do tego by w sobie przemóc ten lęk.
Jednak jednego się nie pozbyłem. O ile perfekcjonizm wyparował to niegasnąca chęć ciągłej pracy nie. Dalej jestem w stanie pracować po 13 - 16h na dobę. Bez przerwy dopóki nie osiągnę swojego celu. Co staram się teraz hamować. Jednak nie jest to łatwe gdyż jest to nawyk, który zakorzenił się u mnie przez długie lata życia w strachu.
Teraz kiedy już odbudowałem swoją pewność siebie i odporność na krytykę to zaobserwowałem jedną rzecz. Mowa tutaj o totalnym brak empatii w sytuacji kiedy, ktoś jest bezradny w swojej życiowej sytuacji.
Jest to coś czego w ogóle nie jestem w stanie kontrolować. W szczególności kiedy ktoś się doprowadził w życiu sam do jakiejś skrajnej sytuacji. Co jest efektem jego wieloletnich zaniedbań.
Tak jak ja przez wiele lat byłem krytykowany, a moja psychika niszczona bez powodu. Tak po jej odbudowie według mnie nie ma rzeczy, których nie da się wykonać. Ograniczenia mamy tylko i wyłącznie w naszych głowach.
Poświęciłem setki, jak nie tysiące godzin, aby odbudować siebie. Przeczytałem setki książek, zapełniłem kilkanaście notesów notatkami z trudnych dla mnie czasów. Gdzie to właśnie teraz wyciągam z nich wnioski.
Może dlatego nie ma we mnie litości. Ja pracowałem cały czas na to, aby mieć to co inni dostają za nic. Przynajmniej w większości przypadków.
Jeżeli spojrzymy globalnie na rzeczy, które tutaj wymieniłem mogę powiedzieć, że wieczna krytyka jest jedną z najważniejszych lekcji jakie dostałem w życiu.
Moje limity dotyczące strachu przed utratą czegoś lub kogoś w aktualnej sytuacji praktycznie nie istnieją. Co jest efektem wieloletniego wyniszczania mojej psychiki i doznania bezpośrednio tego co najgorsze może spotkać człowieka ze strony innych ludzi. Już na wczesnym etapie dorastania.
Od dziecka.
Może to zabrzmi dziwnie, ale jestem wdzięczny za to co dostałem. Jednak nie wiem czy chciałbym przejechać się tą kolejką po raz drugi.
Słuchałem muzyki od zawsze.
Czy to będąc na spacerze, czytając, medytując, pracując, trenując, gotując czy kąpiąc się.
Na każdą okazję była osobna playlista.
Jednak w pewnym momencie zadałem sobie następujące pytanie: jak zmieniłoby się moje życie gdybym z tego zrezygnował?
Wszystko zbiegło się w czasie z moim wyjazdem na wakacje, który co roku stanowi dla mnie formę resetu w jakimś wybranym obszarze życia. Postanowiłem podjąć wyzwanie.
Początkowo miało to trwać tylko tydzień czasu. A trwa po dziś dzień. W chwili publikacji tego artykułu jest to okres 5 tygodni.
Nie jestem w stanie stwierdzić dokładnie od kiedy. Jednak pomyślałem, że muzyka jest czymś co towarzyszy nam od zarania dziejów. Czy to nucąc do melodii stworzonej przez oklaski i gwizdy czy poprzez wystukiwanie palcami melodii na kawałku drewna.
Powstawały specjalne pieśni, aby celebrować jakieś ważne wydarzenia. Urodziny wodza czy radości po odparciu ataku oponentów.
Coś co kiedyś stanowiło formę celebracji pewnych wydarzeń czy utrzymywania więzi. Dziś jest rzeczą powszechną.
Większość z nas nawet się nie nie zastanawia w jaki sposób ciągłe słuchanie muzyki może wpłynąć na mózg.
Ale to jest już chyba naturalne, że większość rzeczy przyjmujemy jako te “normalne”. Nie zastanawiając czy są dla nas dobre czy złe.
Najtrudniejsza okazała się dla mnie walka z wewnętrzną chęcią powrotu do starego nawyku.
Doświadczyło mnie to przy wykonywaniu każdej z codziennych czynności dla której miałem przygotowaną playlistę.
Trwa to po dziś dzień. Oczywiście nie jest to tak silna potrzeba jak na początku wyzwania i nie dotyka mnie ona już tak często.
Jednak nadal występuje. Co jednoznacznie pokazuje mi jak bardzo byłem uzależniony od ciągłego otaczania się muzyką.
Praca zajmuje największą część naszego życia.
Od kiedy pamiętam to zawsze robiłem to w towarzystwie muzyki.
Tłumaczyłem to poprawą swojego poziomu skupienia i szybszego uzyskania tzw. stanu flow, który umożliwiał mi pracę w najwyższym możliwym skupieniu.
Jednak paradoksalnie po tygodniowej adaptacji do nowego sposobu pracy. Potrafiłem lepiej się skupić na swoich zadaniach.
Z pewnością jest to wywołane faktem, że my jako ludzie przez wiele pokoleń nie byliśmy nauczeni przyswajania wielu informacji w tym samym czasie.
Słowo INFORMACJI jest słowem kluczowym, gdyż należy mieć na uwadze fakt, że nasz mózg filtruje wszystkie informacje, które usłyszymy w ułamku sekundy.
Przykład jest bardzo prosty. Powiedzmy, że pracujesz w jednym pokoju i nagle ktoś woła Cię z drugiego. Jak szybko na to zareagujesz?
Teraz wyobraź sobie, że słuchając muzyki i pracując wykonujesz cały czas podwójną pracę co płynnie pozwala przejść do następnej kwestii.
Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie udawało mi się robić tak wiele przy zachowaniu tak wysokiej jakości tego co robię.
Mogę to zobrazować na tym przykładzie, że słuchając muzyki jestem w stanie pracować w pełnym skupieniu w stanie flow do 3 godzin.
Oczywiście w stanie flow nie robiłem przerw, gdyż wiązało się to z utrudnionym powrotem do tego stanu po raz kolejny. Co skutkowało tym, że już zaledwie po 3h byłem wykończony.
Jednak bez muzyki w tle nawet przy 4h pracy odczuwam nieporównywalnie mniejsze zmęczenie. Ba nawet chce robić więcej co trochę mnie przeraża, ale i uświadamia w tym jak dużo zyskałem.
Zyskałem spokój umysłu.
Uzyskałem możliwość usłyszenia potrzeb swojego organizmu. Bo organizm sam nam sugeruje pewne rzeczy czy zachowania, które w danej sytuacji mogą być dla nas dobre.
Tylko nie zawsze ich słuchamy.
A tym bardziej kiedy te sygnały są zagłuszane.
Moje ciało samo mi mówi kiedy mam sobie zrobić przerwę dzięki czemu jest w stanie tak długo pracować przy minimalnym zmęczeniu.
Teraz już po tych 5 tygodniach od kiedy nie słucham muzyki, mogę śmiało stwierdzić, że stałem się na nią przewrażliwiony.
Jak leci jakiś kawałek w radiu, barze, samochodzie czy telewizorze to od razu mój mózg na to reaguje.
Jednak to mi tylko pokazuje jak bardzo byłem uzależniony i nieświadomy tego co robiłem.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chciałbym zabrzmieć jak totalny przeciwnik słuchania muzyki. Bo nawet jest to coś wspaniałego, że mamy artystów, którzy to tworzą. To właśnie oni w większości definiują naszą kulturę.
Jednak ten czas rezygnacji z muzyki pozwolił mi ze względu na przewrażliwienie bardziej doceniać gatunki muzyczne na które kiedyś kompletnie nie zwracałem uwagi.
Muzyka klasyczna wydawała się pojęciem abstrakcyjnym, gdzie teraz wydaje się wspaniałą przygodą.
Czy coś straciłem? Chyba tylko konto na Spotify.
Ludzie spędzają większość swojego życia w pracy. Ponadto większość ludzi stresuje się swoją pracą, ponieważ ich menedżer wymaga za dużo lub coś w tym rodzaju. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. To nie jest nic fajnego, kiedy jesteśmy zestresowani swoją pracy. Jednak i tak wydaje mi się, że najgorszym jest, gdy przenosisz stres z pracy do swojego domu na członków swojej rodziny rodziny. Narzekając jaki to twój szef lub koledzy z pracy nie są źli i okrutni. Kto chciałby znać osobę, która wiecznie narzeka? W dzisiejszym artykule chciałbym podzielić się swoim doświadczeniem na temat tego, jak medytacja pozwoliła mi zacząć cieszyć się pracą oraz zwiększyć swoją produktywność.
Zachowaj spokój umysłu i spokojnie oddychaj. Całkowitą uwagę należy poświęcić oddychaniu. Pamiętaj jednak, że proces oddychania musi przebiegać bez większego wysiłku. Szybkość twojego oddechu nie ma tutaj znaczenia, ważne jest tylko, aby była ona naturalna. Na początku możesz mieć problem z medytacją. Nie martw się. Początkującym polecam po prostu usiąść lub położyć się gdzieś i wyłączyć urządzenia elektroniczne i zwyczajnie przestać na jakiś czas komunikować się z innymi osobami. Po prostu wyluzuj i staraj się unikać swoich myśli. Brzmi łatwo? Po prostu to sprawdź!
Obecnie moja medytacja wygląda tak, gdzie medytuje rano i o każdej innej porze, kiedy muszę się zresetować. Zwykle medytuję przez około 15 minut, ale to naprawdę zależy od tego, co chcę w danej chwili osiągnąć.
Większość z nas ma ten problem z tym, że cała masa myśli kłębi się w naszej głowie. A medytacja jest właśnie jednym ze sposobów na reset. Przykładów ku temu jak wykorzystałem medytację do zresetowania się nie muszę daleko szukać. W tym tygodniu zacząłem przygotowywać prezentację na następny poniedziałek. Wciąż była masa rzeczy do zrobienia. Jednak we wtorek dostałem ofertę, której nie mogłem odrzucić. Musiałem napisać ten artykuł do piątku do godziny 12. Oczywiście bez wahania się przyjąłem tę ofertę. Mój mózg zaczął pracować jak hipis na dobrym ziele, ponieważ w tym samym czasie zapanowała wielka euforia i radość. Z drugiej strony dużo odpowiedzialności, a co w związku z tym - lekki stres. Kiedyś nie wiedziałem, jak sobie z tym radzić i powrót do skupienia się na zadaniu sprzed wystąpienia euforii był cholernie trudny. Na dzień dzisiejszy robię tak, że kiedy otrzymuje jakieś złe informacje, krytykę lub jestem szczęśliwy jak hipis na ziele. Po prostu siadam i zaczynam medytować. Taka sesja jest zwykle znacznie dłuższa, ponieważ normalnie medytuję do 15 minut. A w tych szczególnych przypadkach do 30. Ten reset polega na tym, że emocje, które są we mnie w danej chwili mogę wyrzucić z piedestału.
Podczas pracy jesteśmy narażeni na silny stres. W szczególności kiedy gonią nas jakieś terminy. Nasze ciała automatycznie reagują w sposób, który przygotowuje nas do walki lub ucieczki. Jest to naturalna reakcja naszego organizmu na stres. W niektórych przypadkach skrajnego zagrożenia pomocna jest ta fizyczna reakcja. Jednak przedłużający się stan takiego pobudzenia może spowodować fizyczne uszkodzenie naszego ciała. Znalazłem kilka artykułów, które potwierdziły moje obserwacje. Medytacja wpływa na organizm w dokładnie odwrotny sposób niż stres. Wyzwalając reakcję relaksacyjną organizmu. Teraz po 10 miesiącach medytacji mogę powiedzieć, że to działa. Uspokaja mój umysł i ciało, wyciszając myśli wywołane stresem, które powodowały wyzwolenie reakcji stresowej mojego ciała. Nie chodzi tylko o pracę, ale o każdą stresującą lub niewygodną sytuację w moim życiu. Najważniejszą jednak dla mnie zmianą było to, że w końcu przestało mi to przeszkadzać, co myślą o mnie inni. Przecież jak ktoś mnie zobaczy na mieście to po 20 sekundach o mnie zapomni, bo coś innego go rozproszy. Pozbycie się stresu pozwoli Ci również poprawić automatycznie jakość snu.
Co może być lepszego niż dobry sen? Raczej niewiele jest takich rzeczy. Istnieje kilka aspektów przez które medytacja znacznie poprawiają jakość snu i o większości z nich już wspomniałem. Przede wszystkim jest to nauka radzenia sobie ze stresem. Jest to naprawdę trudne, gdy idziesz spać z wieloma myślami, które pojawiają się w twoim umyśle. Jak wspomniałem poprzez medytację, nasza reakcja na zmiany wywołane stresem i myśli przepływające przez nasz mózg są zredukowana do minimum. Nie bez znaczenia jest również aspekt związany z nauką kontrolowania swojego oddechu. A to w połączeniu z redukcją naszego stresu sprawia, że sen staje się całkiem przyjemny. Jest też kilka innych rzeczy, takich jak poprawa konsystencji krwi i tym podobne. Ale obecnie trudno mi sprawdzić swoją krew, więc po prostu trzymajmy się tych dwóch rzeczy, o których wspomniałem. Myślę, że to wystarczy.
Teraz, kiedy twój oddech jest spokojny, śpisz jak bobas i nie masz zbyt wiele myśli na głowie. Zaczynasz zauważać, że możesz lepiej skupić się na każdym zadaniu. Podczas swojej podróży z medytacją uczysz się skupienia na swoim oddechu. Ta jedna niby prosta czynność zmienia wszystko diametralnie. W tym aspekcie nie chodzi tylko o pracę. Zaczniesz zauważać, że ludzie zaczną inaczej z tobą rozmawiać. Bo kto nie lubi rozmawiać z osobą, której myśli nie uciekają w chmury. Bycie obecnym tu i teraz jest bardzo bardzo ważne.
Jako ludzie jesteśmy istotami społecznymi, a komunikacja jest podstawą naszego istnienia. Wydaje się, że również w tym podstawowym aspekcie jest wiele rzeczy, które możemy robić lepiej. Kiedy medytuję i odczuwam ból, mrowienie czy to swędzenie to moim celem jest nie reagowanie na te bodźce. Po prostu obiektywnie je obserwuje, bez nadawania im żadnego znaczenia. Powodem, dla którego jest to ważne w kontekście komunikacyjnym jest to, że stale reagujemy na doznania, które pojawiają się podczas rozmowy. Jeśli słyszymy coś, co nam się podoba, uśmiechamy się. Jeśli ktoś powie coś śmiesznego, śmiejemy się. Jeśli ktoś robi coś złego, jesteśmy źli. Poprzez ćwiczenie medytacji, możemy wybrać sposób, w jaki będziemy reagować na innych. Oczywiście nie muszę dodawać, że w sytuacji gdy nie jesteśmy zestresowani ani zamyśleni to po prostu nie przeszkadza nam aby być sobą.
Podjęcie praktyki medytacji zdecydowanie uczyniło mnie znacznie szczęśliwszą osobą. Z tego względu, że medytacja koncentruje się na ciągłym powracaniu do teraźniejszości, stałem się znacznie bardziej zdolny do doświadczania obecnej chwili. Zamiast pogrążać się w myślach o przeszłości lub zmartwieniach o przyszłość. Bycie obecnym wyłącznie tu i teraz, aby w pełni doświadczyć tego, co dzieje się teraz jest zazwyczaj bardzo przyjemne. Wnosimy tak wiele negatywności do naszego życia, koncentrując się na przeszłych lub potencjalnych negatywach, zamiast po prostu istnieć w teraźniejszości.
Nie mogę obiecać, że medytacja zrobi dla Ciebie to wszystko co tutaj opisałem, a nawet którąkolwiek z tych rzeczy. Ale wydaje mi się, że warto wypróbować medytację na sobie. Nie ma tutaj kompletnie nic do stracenia. Im lepiej siebie znasz i rozumiesz, tym łatwiej jest stworzyć życie, które kochasz. Myślę, że nie masz wiele do stracenia i nawet w najgorszym przypadku będziesz w stanie powiedzieć sobie, że spróbowałeś w życiu czegoś nowego.
Pamiętam jak byłem dzieckiem i poszedłem pewnego dnia z rodzicami do supermarketu.
Było to na stoisku z zabawkami.
Powiedzieli mi, że jeśli się zgubię, powinienem zostać tam, gdzie jestem. W sytuacji gdybym poszedł na jakieś spacer to nie byłoby problemu i moglibyśmy się odnaleźć.
Wydaje mi się, że życie i możliwości, które dostajemy działają na tej samej zasadzie.
Być może to, czego szukasz, też szuka Ciebie. I kiedy spacerujesz, oddalasz się coraz bardziej i nigdy się nie odnajdujecie.
Kiedy jestem zajęty ciągle jakimiś zadaniami. Tymi prostszymi jaki i trudniejszymi. Nie pozostawiam sobie miejsca na okazję do spotkania.
Czuje to na większości wydarzeń czy imprez, w których uczestniczę. Zawsze jest tam wiele osób, a ja zwyczajnie chcę porozmawiać z każdą z nich. Następnie odwracam się i ruszam. Po czym otrzymuję wiadomość od kogoś, kto mówi do mnie: „Chciałem z tobą porozmawiać, ale byłeś zbyt zajęty, więc nie mogłem z tobą rozmawiać”.
Czasami myślę, że tę samą wiadomość może wysłać wszechświat lub coś, czego szukam w swoim życiu. Szansa, osoba, projekt lub pomysł.
Może tu jest i prawie puka do moich drzwi, ale dopóki mnie nie będzie, to się nie wydarzy.
Dlatego tak bardzo cenię sobie puste przestrzenie, czas na kontemplację.
To są chwile, kiedy życie może mnie znaleźć. Że mogą powstać dobre pomysły, że spostrzeżenia i wspomnienia znajdują miejsce, by się pojawić.
Lubię mieć zawsze otwarte drzwi. Kiedy ktoś przełoży spotkanie, cieszę się, że będę miał trochę wolnego czasu, zamiast go wypełniać innymi zajęciami.
Najlepsze wydarzenia, wielkie spotkania i najlepsze pomysły to nie były rzeczy, za którymi się oglądałem. Byłem tu. I udało im się mnie znaleźć.
Kiedy jestem zdenerwowany, zwykle zatrzymuję się, oddycham, medytuję, dbam o dom, teczki, szuflady. Dbam o to, co jest tu i teraz. Zostawiam swoje otoczenie gotowe na spotkania.
W tym świecie, który jest zdominowany przez wieczny pośpiech, gdzie jest miejsce na na to, aby pozwolić życiu się znaleźć?
Czasami warto się zatrzymać co dobitnie pokazał nam rok 2020.
Obraz zatytuowany "Smutek gasnącego dnia" autorstwa Łukasza Korolkiewicza
Utwór zainspirowany obrazem "Smutek gasnącego dnia" autorstwa Łukasza Korolkiewicza. Opowiadający o dorastającym samotnym dziecku i jego wewnętrznych konfliktach. Tych egzystencjalnych jak i emocjonalnych.
Gaśnie światło
Nikt nie dostrzega mnie
Jak liść na wietrze
Nadzieje rozchodzą się
Gdy jestem sam
Każdy mija mnie
Co mnie ocali, Ogień we mnie
Lękasz się życia,
Lękasz się ludzi
Co jednak mam
Nadzieję. Która się budzi
Wieczorem leżysz
Lęk zjawia się
Bezradność
Zjada mnie
Płacz, Ból,
Lęk, Strach
U mych drzwi
Każdego dnia
Gaśnie światło
Nikt nie dostrzega mnie
Jak liść na wietrze
Nadzieje rozchodzą się
Choć nadzieja niknie
Odwaga niesie mnie,
Nikt nie wierzy
Najbliżsi, olewają mnie
Biją, maltretują,
Dręczą, Wykorzystują,
Tam, gdzie ja pragnę
Miłości i wsparcia
Bezradne dziecko
Pomocy woła
Leży samo i krzyczy
Gaśnie światło
Nikt nie dostrzega mnie
Jak liść na wietrze
Nadzieje rozchodzą się
Zauważyłem wśród ludzi pewną zależność jeżeli chodzi o rozwijanie swoich przedsięwzięć. Czy to w kontekście budowy nowych nawyków, nowego biznesu czy jakieś nowej relacji.
Mianowicie chodzi o dość szybką rezygnację spowodowaną głównie brakiem spodziewanych efektów. Choć w przypadku wprowadzania nowych nawyków jest to głównie ciekawość przetestowania czegoś głównie przez okres jednego miesiąca.
Jednak co w sytuacji kiedy wyniesiemy to z poziomu miesiąca, dwóch czy pięciu na poziom 36 miesięcy?
Mi przychodzą na myśl dwa słowa: konsekwencja i dyscyplina.
Pewnego dnia natrafiłem na kanał Matta D'avella. Zupełnym przypadkiem, gdyż szukałem inspiracji dotyczącej tego w jaki sposób mógłbym nagrywać swoje filmy na YouTubie. W kontekście montażu, tworzenia miniaturek itp.
Co nie jest tak ważne jak fakt, że zaraz po tym w polecanych filmach od tego Pana wyskoczył mi jeden, który w angielskiej wersji językowej nazywa się tak samo jak tytuł tego artykułu. Zasada trzech lat.
Oglądając zacząłem się głębiej nad tym zastanawiać i okazało się, że od zawsze nieświadomie stosowałem tę zasadę.
Chodziłem na siłownię, nie piłem kawy oraz ćwiczyłem street workout i gimnastykę akrobatyczną przez trzy lata.
Teraz będzie się zbliżał okres 36 miesięcy od kiedy regularnie pracuje zarobkowo jako programista oraz kończy się również postanowienie gdzie raz w miesiącu miałem czytać minimum jedną książkę.
Jak już mogłeś to wywnioskować.
Zasada ta polega na skupieniu się w pełni na swoim nowym przedsięwzięciu. Może to być biznes, rozwijanie relacji. Cokolwiek. Ważne żeby to robić konsekwentnie i nieprzerwanie przez całe 3 lata swojego życia.
I dopiero po tym czasie podjąć decyzję o tym czy to co robimy warto jest kontynuować.
Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że niektóre nawyki takie jak chociażby czytanie zostaną ze mną nadal. Widząc to ile jeszcze mogę się nauczyć to nie mam zamiaru z tego nawyku prędko zrezygnować.
Z gimnastyki z kolei zrezygnowałem, gdyż osiągnąłem swój genetyczny limit, gdzie nauka nowych elementów powodowała pogłębianie się przeprostów w łokciach. Co wiązało się ze sporym dyskomfortem. Uznałem, że w tym sporcie mając prawie 2 metry wzrostu raczej nie zrobię kariery.
Jednak mam te wyobrażenie na temat tego sportu. Robiłem to przez spory kawałek swojego życia i teraz przynajmniej na łożu śmierci będę mógł powiedzieć, że nie było szans na zrobienie kariery jako gimnastyk.
Próbowałem, bo poświęciłem na to 36 miesięcy ze swojego życia.
Często przeglądając na YouTube kanały ludzi, którzy mają niewielką liczbę subskrypcji dostrzegam pewną zależność. Ci ludzie się w większości poddali. Po miesiącu, dwóch uznali, że to koniec.
Najprawdopodobniej przez to, że liczba subskrypcji nie rosła w zadowalającym ich tempie.
Jednak nic nie bierze się z niczego.
W mojej opinii na ten sukces związany z prowadzeniem naszej działalności przez okres 3 lat składają się tylko i wyłącznie dwa wspomniane już wcześniej czynniki: konsekwencja i dyscyplina.
Możesz być analfabetą, mieć słabą dykcję, nagrywać telefonem ze słabą jakością. Cokolwiek. Przez 3 lata konsekwentnie wrzucając co tydzień ten film. W międzyczasie rozwijając się w różnych aspektach w których mamy braki.
Mamy tę szansę coś tam osiągnąć. Tego nie dostaje się za darmo. W ten sposób też budujemy swój charakter. Wiemy, że możemy na sobie polegać robiąc coś nawet jak nam się nie chce.
Okres wspomnianych 3 lat wystawia nie tylko na próbę nasz pomysł. Lecz nas samych. Powiedziałbym, że w większości nas samych.
Oczywiście to, że zrezygnowałem z siłowni czy gimnastyki po 3 latach nie wynikało z tego, że znałem tę zasadę. Działo się to naturalnie. Nawet się zbytnio nad tym nie zastanawiałem.
Jednak uświadomienie sobie tego czym jest zasada 3 lat kompletnie przebudowano sposób w jaki patrzę na osiąganie swoich długoterminowych celów.
Nie ma w mojej opini możliwości osiągnięcia dowolnego długoterminowego celu napędzanego chęcią zdobycia bogactwa czy sławy. Pewne rzeczy trzeba zacząć robić w ciszy.
Być może nawet za darmo.
Może czasami trzeba będzie się do nich zmuszać. Jednak żniwa oraz to w jaki sposób to zmieni nasz charakter są rzeczami, które zostają z nami na zawsze.
Mogę tutaj podać przykład dotyczący zaniechania swoich treningów na siłowni. W sytuacji powrotu do treningu nie musimy poświęcać już tych tytułowych 3 lat na odbudowę siły czy sylwetki.
Wystarczą 3-4 miesiące i mięśnie wracają do 90% tego co kiedyś wypracowaliśmy. Podobnie jest z naszymi umiejętnościami takimi jak np. jazda na rowerze. Wsiadasz na rower po 2 latach przerwy i jedziesz nawet się nad tym nie zastanawiając.
Pewne umiejętności z tobą zostają i warto mieć tego świadomość, że nie jest to stracony czas.
Wydaje mi się, że dzisiejszy artykuł może wywołać jakieś nieporozumienie. Dlatego chciałbym zaznaczyć, że przedstawię tutaj tylko i wyłącznie mój punkt widzenia. Mówimy, że opinia jest jak odbyt - każdy ma swój. I niech tak pozostanie.
Myślę, że najlepszym sposobem na przedstawienie tego zdarzenia jakim niewątpliwie jest pomoc bezdomnemu, będzie rozbicie tej sytuacji na dwa czynniki. Dwie osobne historie. Moją - jako osoby, która chce pomóc osobie będącej w jakimś ewidentnym życiowym dołku, a właśnie wspomnianej już osobie bezdomnej. Co dzieje się z bezdomnym w kontekście nawyków, które ją ta sytuacja uczy? Myślę, że jako osoba, która dorastała w takim środowisku. I mogę też dodać śmiało, że przy cholernej dozy szczęścia udało mi się wyrwać z tego bagna. Osobiście znałem takie osoby, widziałem jak funkcjonują przez sporą część swojego życia. Więc mam też te spojrzenie jako to mówią: “od kuchni”. Bo pamiętajmy, że część z tych ludzi ma jeszcze swoje rodziny i często te złe doświadczenia przelewane są na ich dzieci poprzez kłótnie z żoną czy bliskimi.
Idąc sobie drogą zapatruje się w jakieś punkt na horyzoncie. Przez chwilę straciłem kontakt na to co się dzieje wokół mnie. Budzą mnie jednak słowa “Przepraszam proszę Pana”. Odwracam się i widzę osobę, z opuchniętym i sinym okiem. Myślę sobie: Co on napierdalał się z Mikem Tysonem? Ewidentnie wzbudził we mnie litość. No przecież go tak nie zostawię. Gaśnie też poczucie obojętności wobec tego jak wygląda ta osoba. Głupio by było nie odpowiedzieć mu w sumie - więc postanawiam się kulturalnie przywitać. Od razu mnie pyta czy nie dałbym mu pieniążków na jedzenie. No za bardzo się nie zastanawiam w sumie. Widzę, że jest w potrzebie to muszę mu pomóc. Wyciągam 2 złote z kieszeni i mu je podaję. We mnie zaczyna się rodzić poczucie spełnienia. Wiesz o czym mówię. Z pewnością to czujesz kiedy komuś pomożesz. Mówiąc “proszę” - Pan mi się lekko układania. Bardzo mi dziękuję z uśmiechem na twarzy, który wygląda na szczery. Jednak przy uśmiechu opuchlizna naglę nabrała fioletowej barwy. Trochę mnie to obrzydziło, ale utwierdziło w przekonaniu o dobrze zagospodarowanych pieniądzach. Rozchodzimy się. Idąc wgl nie odczuwam, że zrobiłem coś złego. Czuje się wyśmienicie. Te uczucie, że komuś pomogłem towarzyszy mi już przez następne 2h.
Teraz wskakujemy na widok osoby, która to dostała nasze wsparcie. Już jest w sklepie na stoisku z pieczywem. Jednak coś w jego głowie się budzi, że jest to jednak pierwszy dzisiejszy pieniądz więc może wynagrodzi to sobie zimnym piwkiem. Czemu nie w sumie? Nagroda się należy. Tutaj należy wspomnieć o zjawisku skali. Taka osoba podchodzi dziesiątki czy setki razy na dzień do różnych ludzi. To tak jak idziesz do pracy pierwszego a 100 dnia. No to samo kurwa. Jedni dają, jedni nie. Wiadomo jak to jest. Do czego jednak dążę to, że nikt normalny tak nie robi. Nie podchodzimy 100 razy do ludzi w ciągu dnia żeby uzbierać na jebane zakupy w sklepie. Czy to ze względu na poczucie wstydu czy z innych powodów. Nie ważne. Tutaj chodzi o sposób w jaki wyrabiamy nawyk u tej osoby do dalszego procederu jakim jest żebranie. Moją ulubioną analogią którą uwielbiam i nie wiem czemu wielu ludzi w moim mniemaniu jej nie dostrzega to ta gdzie trenujemy psa. Żeby nauczyć go sztuczek dajemy mu karmę za dobrze wykonaną sztuczkę. Źle zrobi, bądź nie zrobi tego o co prosiliśmy to nie dostaje. Wykona sztuczke to karma się należy, bo jakby to inaczej kurwa. Nie sugeruje tutaj, że osoby które sobie nie radzą to od razu psy. Broń boże. Ta analogia ma znacznie głębsze znaczenie niż nam się wydaje. Ostatnio w sumie wspominałem o niej w tym artykule dotyczącym detoksu od dopaminy. Musimy zdawać sobie sprawę z tego jak wielką siłą jest budowanie nawyków i czym one w ogóle są.
Drugą sprawą jest to, że z reguły takie osoby. Oczywiście tutaj bez obrazy. Są ludźmi, którzy nie najlepiej radzą sobie z alkoholem. Więc należy mieć na uwadze to, że ewentualne nadwyżki pieniężne zwyczajnie zostaną zagospodarowane na alkohol. Który już jest kolejnym nawykiem, który utrzymujemy u tej osoby. Co w ogóle nie przyczynia się ani trochę do poprawy jej stanu. Wręcz przeciwnie zaczyna uważać, że wszystko jej się należy.
To też nie jest tak, że takie osoby totalnie nie mają pieniędzy. U nas w Polszy takie osoby są wspierane. Dostając czy to emeryturę czy rentę. Jednak większość tych środków jest jednak zabierana przez komorników. I właśnie to zaczyna być przyczyną problemów. Jest to przedsionek do stania się żebrakiem. Zaczyna się oczywiście od szukania jakieś rozwiązań, ale jak można zobaczyć na ulicy w większości ludzie tacy kończą pijąc alkohol. Często nawet w komunikacji miejskiej. Bawi mnie to jak taka osoba się najpierw rozgląda jak jakieś tajniak i se wkręca, że jej nie widać. I potem leci szybki łyk - akcja wykonana pomyślnie. Jednakże nie jest to jedyny problem, gdyż takie osoby jeżeli są z kimś, to kończy się to z reguły na głośnych kłótniach. Co nie jest niczym przyjemnym dla ich dzieci i bliskich. Pamiętajmy, że ludzie którzy trochę wypiją już tak bardzo nie zwracają uwagi na otoczenie.
Jednakże, skoro pomoc pieniężna nie jest dobra to co? Jak mogę pomóc? Nie jest to jednak takie proste. Każdy z nas ma inny bagaż doświadczeń. Jedni z nas mieli więcej szczęścia, a inni już trochę mniej. Ale według mojej opinii zdecydowanie jest lepiej zadzwonić po odpowiednie służby. Policja na pewno coś na to zaradzi kontaktując się już z odpowiedzialnymi za to służbami. Jeżeli jednak chodzi o samą gotówkę to zamiast bezmyślnie ją podawać możemy zaoferować zrobienie zakupów czy kupno czegoś do jedzenia. Taka forma pomocy gdzie poświęcamy część swojego czasu może bardziej podziałać na taką osobę. Chociaż jak mówię - to zależy od przypadku. Bo jak robi to 100 razy na dzień to wątpię, że robione jest to z późniejszą formą jakieś wzajemności w kontekście miłego słowa czy uśmiechu. Bardziej w formie ruchania na kaske przechodniów.
Każdy z nas chce czuć się dobrze, czy to w złych chwilach czy to w momencie kiedy chcemy wypełnić pustkę po jakimś nagłym, ale szczęśliwym dla nas wydarzeniu. Temu nie zaprzeczysz. Napędza to wiele mechanizmów w naszym społeczeństwie. Sprawia, że firmy stają się bogate, mogą rozwiązywać relacje i mogą być motywacją do dokonywania wyborów w życiu. Trenujemy coś, jemy słodycze, które poza cukrem nic nam nie dają, przeglądamy internet czy to w poszukiwaniu informacji czy po prostu scrollując tablicę na facebooku i można by wymieniać i wymieniać. Nasz mózg przez to nas wynagradza - coś podobnego jak tresowanie psa za pomocą jego ulubionego żarcia. Zrobisz coś - a może filmik na YouTube w nagrodę sobie odpalisz? Niestety tak to działa, ale też jak zdajesz sobie z tego sprawę to możesz wykorzystać tę wiedzę do wypracowywania w sobie nawyków. Pracowałeś przez 30 minut? To może żelek w nagrodę bądź filmik. Jednakże jest już dużo dużo gorzej, jeżeli nasze życie jest uzależnione w pełni od ciągłego dopływu dopaminy. Czy to ciągle oglądamy facebooka, instagrama czy youtube’a. A może do tego paczka chrupek z kolą w trakcie seansu? Jesteśmy otoczeni tym przez co stajemy się bardzo nerwowi, bo zwyczajnie jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłej dostawy dopaminy. A jak ktoś prosi nas o pomoc to w większości reagujemy agresją, bo przecież filmik na youtubie daje więcej dopaminy, aniżeli powiedzmy umycie naczyń. Bardzo smutne, ale taka jest prawda o tym co nas otacza. Nie wspominając już o słabym skupieniu się np. w pracy na danym zadaniu czy nad jakimś swoim życiowym celem.
Na pewno zauważyłeś to wśród grona swoich znajomych podczas spotkania. Czy też u innych ludzi. Często ktoś wyciąga telefon na stół w pewnym momencie. Albo się nie patyczkuje i ma go na blacie od początku i tylko oczekuje na otrzymanie od kogoś wiadomości. Bo przecież jak nie odpisze po 5 sekundach to się świat zawali i znajomy walnie focha, że nie odpisujemy. To przesyłanie sobie w wiadomościach jakieś memów, filmów - czegokolwiek. Powoduje, że podświadomie większość z nas kojarzymy telefon jako coś dużo lepszego od rozmowy na żywo. A przynajmniej w chwili kiedy robi się nudno. Tak właśnie działa uzależnienie od dopaminy. Kiedy nie wystarcza nam nasz rozmówca to już musimy sięgać po telefon, bo inaczej to kurwa nie ma szans. Ja to osobiście nazywam zamebieniem.
W naszej historii ludzkości nigdy nie istniało dla nas tak wielu czynników poprawiających nasze samopoczucie. Jeszcze góra 50-70 lat temu nie było takich możliwości. Zaczynaliśmy przecież jako koczownicy. Jeszcze zanim powstały miasta czy chociażby większe zgrupowania ludzi to jedyną zabawą było posiadanie własnego pola. No i ewentualnie krowy czy jakiegoś innego zwierzaka jak sobie zapracowałeś i go złapałeś. To dopiero musiało być uczucie jak udało się schwytać i oswoić konia żeby wspomagał oranie twojego pola. Albo jak król potrzebował dostaw jedzenia dla swoich ludzi w mieście i zgłaszał się do Ciebie po twój chleb. Chodzi mi o to, że kiedyś pracowało się latami i nie koniecznie liczyło się jakieś wynagrodzenie. Zwracało się uwagę na małe rzeczy takie jak chociażby dobra pogoda. Dziękowało, że nasze bydło nie zostało zjedzone przez drapieżniki. Teraz nawet nie trzeba się starać żeby zostać wynagrodzonym. A nasze potrzeby bezpieczeństwa też są już nieistotne. Nie musimy się martwić tym, że barbarzyńcy wykonają jutro na nas swój atak. A teraz wygląda to mniej więcej tak. Wyjebali Cię z pracy? A to może obejrzenie głupiego filmiku na poprawę humoru, albo rundka w ulubioną grę? Zamiast stawiać czoła swoim problemom i szukaniu sposobów na ich rozwiązywanie. To siłą rzeczy w takich chwilach dla naszego mózgu patrząc z perspektywy chemii uczymy się go wynagradzać. Dochodzi do takich skrajnych sytuacji, że ludzie przestają robić cokolwiek bo zdają sobię sprawę, że przy spełnieniu jakieś warunków państwo zapewni im dach nad głową i pieniądze. Kiedyś braliśmy te całe życie za szmaty, a teraz trenujemy nasze mózgi tak jak psa poprzez dawanie mu karmy. W sumie mechanizm ten sam.
Jego mózg działa w niezwykły sposób. Czy wiesz, że Elon Musk pracuje około 100 godzin w tygodniu? I to pracuje pracuje, a nie ogląda w tym czasie YouTuba czy nie przeklikuje Instagrama, aby sprawdzić czy jego ulubiona modelka udostępniłą zdjęcie swojego pośladka. Pewnie kojarzysz ten żart dotyczący jego osoby mówiący, że za zarobione pieniądze chce kupić facebooka tylko po to żeby go usunąć. Oczywiście jest to żart, ale nawet jakby chciał to zrobić to w chwili obecnej facebook jest wart 588.000.000.000 dolarów. Jeszcze trochę mu brakuje, chociaż znając jego umiejętności i umysł, który ma nieskończoną liczbę pomysłów - jest to możliwe. Ale idealnie to pokazuje jego stosunek do komunikacji z wykorzystaniem np. aplikacji Messenger. Elon nie odpisze Ci na wiadomość do 5 sekund od wysłania jej przez Ciebie. Odpisze Ci kiedy znajdzie na to swój czas. Chociaż nawet w wolnej chwili być może nie zechce Ci odpisać. Czytanie książki może okazać się istotniejsze. Elon działa w trybie gdzie dopamina go nie dotyka w takim stopniu jak zwykłego człowieka. Oczywiście każdy z nas może osiągnąć ten stan jeżeli tylko tego chce. Jednakże wymaga to niesamowitych wyrzeczeń. Bo przecież twój kolega nie wytrzyma 5 sekund bez otrzymania od Ciebie kontr mema. Nie zapominajmy, że jeszcze nasi dziadkowie porozumiewali się za pomocą listów, gdzie na odpowiedź czekało się tygodniami, a czasami nawet miesiącami. A w trudnych chwilach nie było takich możliwości żeby poprawić sobie humor oglądając YouTube.
Przez większą część mojego życia nie zdawałem sobie nawet sprawy z czegoś takiego jak dopamina. Nie znałem zasady działania, a tym bardziej faktu jej istnienia. Przez te wszystkie lata, czy to kiedy dorastałem, czy to w czasie wczesnej dorosłości żyłem w tym fałszywym poczuciu szczęścia. Wspominałem już wcześniej o tym co mnie spotkało w dzieciństwie - możesz o tym poczytać tutaj. Właśnie takie aktywności jak granie w gry czy dawanie przez mamę słodyczy pozwalały mi o tym wszystkim zapomnieć. Przez zbudowanie tego fałszywego poczucia szczęścia myślałem, że wygrałem. Zdałem sobie sprawę, że wielu ludzi żyje w ten sposób całe swoje życie, a ja mam te szczęście gdzie w wieku 24 lat zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Czyni mnie szczęśliwym to, że mogę się dzielić z tobą tą wiedzą. Na tym przecież polega jeden z celów życia człowieka według mnie. Na tym, żeby się wspierać wzajemnie jako ludzkość. Jeżeli pomogę nawet tylko jednej osobie to zyskam niesamowite poczucie szczęścia. Zauważyłem, że nawet obejrzenie filmu czy obżeranie się nie daje mi tego stanu co pomoc drugiemu człowiekowi. Obudź się i zdaj sobie sprawę, że bierzesz udział w największym w historii świata eksperymencie na całej naszej ludzkości, a to tylko i wyłącznie od Ciebie zależy jak bardzo będziesz w niego pochłoniętym.
Jestem trochę uzależniony od produktywności - zawsze produkuję, tworzę i robię więcej. To nie jest długoterminowo zdrowy styl życia. Postanowiłem więc zrobić 24-godzinny post co oznacza, że nie robiłem nic stymulującego przez 24 godziny: bez ćwiczeń, bez internetu, bez muzyki, bez czytania, bez aktywności seksualnej, bez pracy, bez jedzenia. Wiem, brzmi to trochę szalenie. Jednakże dało mi to dużo czasu do namysłu i był to eksperyment otwierający oczy. To niesamowite, jak bardzo odwracamy naszą uwagę od codzienności, nie ciesząc się z małych rzeczy. Trudno opisać wyniki tego eksperymentu. Tak wiele rzeczy zacząłem zauważać. Przynajmniej to, że wciąż za czymś goniłem. Czy aby na pewno dobrze wykonałem te zadanie? To jedziemy z drugim. Czuję się zmęczony? Wtedy może obejrzę film na YouTube. Wiesz co mam na myśli. Codziennie skupiamy się na kolejnych zadaniach. Mamy listę rzeczy do zrobienia. Spróbuj przeżyć jeden dzień jak pierwsi ludzie na tej planecie i pamiętaj. Nawet jeśli nie wykonasz ćwiczenia, o którym wspomniałem mam przynajmniej taką nadzieję, że zwróciłem na to twoją uwagę. Ile pracy poświęciło poprzednie sto pokoleń, żebyś teraz nie musiał się nawet martwić, że zabraknie Ci jedzenia czy dachu nad głową. I tracisz ten cenny czas na przeglądanie telewizji lub telefonu, gdzie wszystkie programy są zaprojektowane tak, aby przyciągać twoją uwagę i abyśmy używali ich jak najdłużej. Możesz osiągnąć niesamowite rzeczy w swoim życiu patrząc na przykład Elona Muska, ale marnujesz to.
Jest to jeden z najciekawszych tematów nad którymi przyszło mi pracować od dłuższego czasu. Nie chciałbym oczywiście zabrzmieć jako osoba, która zna definitywną odpowiedź na to czym jest sukces. Ale jako ktoś kto potrafi wysuwać wnioski na podstawie swoich doświadczeń jak i tych od innych ludzi. Wydaje mi się, że mogę śmiało podjąć próbę opisania tego tematu. Z terminem sukcesu możemy się często spotkać rozmawiając chodziłoby o osiągnięciach Elona Muska czy to bokserskich dokonaniach Mike’a Tysona. Czytamy ich biografie, słuchamy ich wywiadów. Niektórzy nawet kopiują ich codzienne metody postępowania czy sposoby zarządzania zadaniami w nadziei, że osiągną podobny poziom sukcesu. A wydaje mi się, że moje spojrzenie odbiega znacząco od tego, które jest dyktowane przez osoby, które mnie otaczają. Wydaje mi się też, że osiągnięcie sukcesu jest bardzo zbliżone do zwyczajnego poczucia szczęścia w życiu. Sukces o którym mówimy niekoniecznie musi być związany ze zdobyciem jakiegoś namacalnego dobra w postaci chociażby trofeum za wygranie walki. Wydaje mi się, że sukces to nie jest coś co mogą namacalnie zobaczyć inni. To trochę jak z byciem Keanu Reevesem. Możesz posiadać grube miliony, ale nie koniecznie musisz się tym afiszować. Nie każdy musi widzieć to co osiągnąłeś. Bo co? Ktoś oceni twój poziom sukcesu na podstawie posiadanego samochodu? Przykładów tutaj nie trzeba szukać daleko, bo sam twórca Ubera nawet nie korzysta ze swojego prywatnego samochodu. A pewnie mógłby kupić jakieś wypasione Bugatti i pokazywać innym czego to nie osiągnął. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. Dlatego uważam, że właśnie, że sukces ma więcej wspólnego właśnie z prymitywnym poczuciem szczęścia nie skorelowanym z rzeczami materialnymi.
Kiedy cofnę się w czasie i głębiej się zastanowię. To dojdę do wniosku, że moje postrzeganie tego skąd się biorą pieniądze i jak na nie ciężko trzeba zapracować. Nauczyła mnie praca w startupie. Widziałem te zaangażowanie wśród ludzi z którymi współpracowałem. Ludzi, którzy załatwili projekt nad którym miałem przyjemność pracować. Wiedziałem też, że potem zainwestują zdobyte środki czy to w nieruchomości czy na giełdzie. Ale to już nie jest ważne tak samo jak to, ile oni godzin czasami poświęcali na to, żeby zamknąć pracę w terminie. A pamiętajmy, że praca nad projektem stanowiła dla nich poboczne źródło dochodu. Po godzinach byli zaangażowani w jeszcze inne to aktywności. Jednakże widząc ich samochody czy sposób bycia zrozumiałem, że wielu ludzi może postrzegać ich jako ludzi sukcesu. Przecież mają dobrze prosperującą firmę - dobre samochody. Ja jednak widziałem to od zaplecza. Ile Ci ludzie na to pracowali. Czasami nawet płacili za to swoim zdrowiem. I powiedziałem sobie wtedy “Kurwa za chuja bym tak nie chciał”. W między czasie wpadła mi w ręce lektura Yuval Noah Harari “Od zwierząt do bogów”. Dzięki, której uświadomiłem sobie, że pieniądze nie są czymś tak oczywistym i nie towarzyszyły one człowiekowi od zawsze.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że pieniądze zostały wynalezione ledwie 3000 lat temu. Może dziwić fakt, że wydają się dla nas czymś naturalnym jak powiedzmy przyroda, która nas otacza. Należy jednak założyć, że ludzkie szczęście było w cenie przez setki tysięcy lat. Od kiedy w sumie ruszylimy nasze owłosione dupska z drzew. Mieliśmy wystarczająco dużo szarych komórek, aby zrozumieć, że lubiliśmy tam siedzieć wśród naszych krewnych i przyjaciół. Ale dzisiaj wielu z nas sądzi, że szczęście i dobre samopoczucie zależą prawie wyłącznie od pieniędzy i dóbr które posiadamy. Napędzają to media społecznościowe, gdzie porównujemy swoje życie do życia jakiś milionerów z instagrama. Czy to presja naszych rówieśników. Bo przecież jak masz kase, sportowe auto to na pewno jesteś szczęśliwszy od biednego afrykańczyka na drugim końcu świata. Albo członka jakieś zaginionego plemienia żyjącego w jakiejś dżungli na równiku. Człowiek żyjący w takim plemieniu nie osiągnie kurwa sukcesu, bo nie żyje wśród nas - tylko na uboczu?. No ni chuja.
Dla mnie wydaje się to dziwne, bo czytając różne biografie multimilionerów czy multimiliarderów zauważyłem, że kupowanie nowy dóbr nie poprawia ich poziomu szczęścia. No kupując nowy samochód z kolei czy ubranie to czujemy przypływ szczęścia tylko przez pierwsze dni. Potem już dla nas nowe dobra stają się normalnością. Będąc debilem z pieniędzmi - dalej nim pozostaniesz. Pieniądze tego nie zmienią.
Więc moim finalnym wnioskiem dotyczącym pieniędzy jest zwyczajne poszanowanie dla tego co mamy. Warto mieć na uwadze to, że zawsze są osoby znajdującej się w lepszej jak i gorszej w porównaniu do naszej sytuacji. Jak wspomniałem o członkach plemienia to oni już uczą się poszanowania dla swoich dóbr od zawsze. Pewnie przez to, że nie mogą dostać ich w sklepie, a muszą włożyć dużo wysiłku w to, aby wytworzyć jakieś narzędzia czy szałas będący ich mieszkaniem. Dla nas te rzeczy są normalne jak to, że nasz rząd rucha przedsiębiorców w naszym kraju.
Istnieje tutaj jeden bezsporny wyjątek. Mianowicie kiedy jesteś osobą żyjącą od wypłaty do wypłaty to absolutnie jest zrozumiałe, że pieniądze będą stanowiły dla ciebie powód do zmartwień. Jednakże nie dadzą ci one szczęścia na zawsze. Raczej poprawią sytuację na chwilę. Też można mieć pieniądze, a zaraz ich nie mieć więc warto myślę mieć to na uwadze.
Warto tutaj wrócić do przytoczonego wcześniej przeze mnie przykładu kiedy to opisałem sytuację, że jako osobniki z owłosionymi dupskami zrozumieliśmy, że lubiliśmy siedzieć z naszymi przyjaciółmi i krewnymi na drzewach. Warto pamiętać, że jako homosapiens jesteśmy zwierzętami stadnymi i to właśnie to, że teraz możemy czytać to na ekranach naszych urządzeń zawdzięczamy wzajemnej komunikacji i wymianie doświadczeń.
Kiedy wyszukamy w internecie informacje o hierarchii ważności potrzeb człowieka to u jej podstaw znajdują się potrzeby psychologiczne. Czyli między innymi potrzeba przynależności, wysłuchania i zrozumienia. Co możemy uzyskać tylko i wyłącznie poprzez kontakt z innymi członkami naszego gatunku. I tutaj wracając właśnie do punktu pierwszego. Chciałbym napomknąć, że pieniądze mają diametralny wpływ na to jak wyglądają nasze relacje z innymi. Usilnie piętnowany jest trend porównywania się do innych. Zamiast stawiania się zwyczajnie lepsza wersją siebie. Często już nieświadomie jak i świadomie odrzucamy z naszego życia ludzi, którzy nie są zaradni. Pamiętajmy, że każdy z nas ma inną rolę do odegrania na tym świecie. Pozostawanie w relacjach z innymi pozwala nam zapewnić poczucie przynależności co jest w mojej opinii fundamentem bycia szczęśliwym człowiekiem.
Wydaje się może nie takie oczywiste, ale jak znowu powrócimy do tematu ludzi pierwotnych to ich celem od zawsze było przetrwanie. Zdobycie jedzenia, rozpalenie ogniska, pójście po wodę, którą trzeba było najprawdopodobniej przefiltrować. Bądź przegotować. O to wszystko trzeba było walczyć. Posiadanie celu czy dzielenie się zadaniami było czymś naturalnym bez czego nie dało się żyć. A teraz? Teraz to nawet jak jesteś bezdomny. Jesteś nierobem. To i tak należy ci się jakieś socjal, bo czemu nie. To nawet nie ma tej presji ku temu by faktycznie szukać tego celu. Skoro nawet będąc wypierdkiem społeczeństwa można liczyć na wsparcie innych. Kiedy wiesz gdzie zmierzasz. To automatycznie wiesz na co ukierunkowane są twoje wysiłki i starania. Ustalanie celu to trochę jak posiadanie kompasu w lesie. Bez niego najprawdopodobniej będziemy kręcić się w kółko. Aż na końcu powiesz “Chyba już tutaj kurwa byłem. A pierdole to.”.
Kiedyś kiedy było nas mniej na tej ziemi czuliśmy się wolni. Nikt nam niczego nie zabraniał. Nie trzeba było siedzieć w biurze czy gdziekolwiek i pracować te 8h. Niektórzy nawet więcej pracują jako np. kelnerzy. No, ale chodzi o to, że musimy wstać iść do pracy i wrócić do domu. To jedyny w sumie nasz wysiłek ani trochę nie mający punktów wspólnych z poczuciem wolności. Obecnie mamy internet. Możemy pracować gdzie chcemy, jak chcemy. Czy to inwestując, robiąc dropshipping, jako freelancerzy czy pracując zdanie. Chodzi o sam fakt tego, że nie mamy tej blokady w naszej głowie. Z dnia na dzień możemy pojechać gdzie chcemy i pracować z tego miejsca które nam się wymarzy. Czy nawet brać aktywny udział w wychowywaniu naszego dziecka po prostu przez sam fakt bycia przy nim. I nie ma z tym żadnego problemu. To jest właśnie poczucie wolności.
Rzeczy materialne jak już wspominałem szczęścia nam nie dodadzą w dłuższej perspektywie czasowej. Jednakże jak już je posiadamy to nie powinny definiować tego jak się czujemy. Sąsiad posiada lepszy samochód? Chcesz mieć od razu lepszy? Czujesz zazdrość? A gdzie jest twoje poczucie własnej wartości? Właśnie zanika po zakupie sąsiada. Dopiero kiedy uświadomimy sobie to kim jesteśmy, pogodzimy się ze swoimi wadami. Zaczniemy być wdzięczni za to co mamy. To zyskamy prawdziwe i szczere poczucie własnej wartości nie oparte o rzeczy materialne i zdanie innych ludzi.
Równie istotnym wydaje się posiadanie samokontroli. Nad tym żeby nie zatracić się powiedzmy w pracy na drodze ku swoim celom. Czy też drugiej osobie. Dodałbym tutaj kontrolę nad swoimi emocjami. Po co w końcu reagować na wszystko co nas otacza czy na wiadomości które dostajemy. W tej dziedzinie sporo możemy nauczyć się od stoików.
Temat wybaczania wydaje mi się jedną z trudniejszych umiejętności do utrzymania jak i nauczenia się. W moim wypadku wyglądało to tak, że wielokrotnie wydawało mi się, że komuś wybaczyłem coś. Żeby potem znowu żywić do tej osoby nienawiść. Jednakże myślę, że teraz już w pełni udało mi się posiąść tę umiejętność. Pytałem też kilku moich znajomych o ich spostrzeżenia. Przeczytałem dziesiątki artykułów na ten temat i wydaje mi się, że na podstawie tego co wiem. Tego czego nauczyło mnie życie. Mogę śmiało się uznać za osobę, która potrafi wybaczać. Przez lata jednak posługiwałem się niewłaściwą definicją wybaczania. Taką którą nauczyli mnie moi rodzice i najbliższe mi otoczenie. Myślę, że warto ją tutaj będzie przytoczyć.
Definicja ta jest totalnym przeciwieństwem tego co opisuje tutaj na blogu. Opierała się ona na zasadzie próby zaszycia złego wspomnienia czy tego co zrobiła nam dana osoba jakimś innym wydarzeniem, czy po prostu pustką. Coś jak zaszycie dziury w spodniach łatką. Emocjonalnie związane z wewnętrznym spokojem ducha i zwolnieniem więzów złości. Dla mnie jako osoby bardzo wrażliwej i emocjonalnej jest to obecnie nie do pomyślenia. A patrząc na to co teraz mam - w mojej opinii nie możemy o tym zapominać. Takie porażki budują nasz charakter o ile umiemy z nich wyciągać sensowne wnioski. Jednak, aby iść dalej wyjade mi się, że warto będzie wspomnieć o tym co mi się udało wybaczyć.
Dla tych, którzy nie czytają tego bloga i pierwszy raz spotykają się z moją historią wspominam, że jak byłem młody. W wieku około 6-7 lat zostałem rozebrany na podwórku przez osoby, które uważałem za godne zaufania. Z tego okresu nie pamiętam nic innego. Żadnego innego pozytywnego czy to negatywnego wspomnienia. Nawet nie pamiętam tego co się działo po całej tej sytuacji. Jedyne co pamietam to moment upokorzenia, płaczu i śmiechów ludzi, którzy wowczas mnie obserwowali. Doskonale pamiętam ich twarze oraz imiona. Tego się nie da wydrzeć z pamięci. Doskonale też pamiętam kto to zrobił. Dziesiątki razy mijałem tych ludzi na swojej drodze życząc im śmierci czy ciesząc się z tego, że popadli w chorobę alkoholową czy stali się ćpunami. Naprawdę sprawiało mi to radość. Wydaje się to dziwne, ale tak było. Osoby, które niczego takiego nia przeżyły wydaje mi się, że tego nie zrozumieją i uznają to za działanie jakiegoś psychopaty. Jednakże przez prawie 15 lat tak to właśnie wyglądało.
Największy wpływ na mój sposób myślenia wywarła książka autorstwa Yuval Noah Harari ‘Od zwierząt do bogów’. Nie dała mi ona jednak jednoznacznej odpowiedzi na to jak wybaczać. Mogę nawet rzec, że w tej dziedzinie nic mi nie dała. Jednak pozwoliła mi ona zbudować światopogląd na to jak wygląda świat. Zrozumiałem, że zawsze skupiałem się na tym co jest tutaj i teraz nie zauważając tego, że jesteśmy już którąś z rzędu ludzką generacją. Potem już mój mózg sam zaczynał interpretować te informacje aż do tego poziomu. Iż teraz postrzegam ziemię jako jedną z miliarda planet. Na której wystąpiły idealne warunki do powstania życia. Przecież patrząc na schemat planet w naszej galaktyce widzimy same kule i gwiazdy. Nas tam nawet nie widać. Trochę odbiegłem od tematu mogłoby się wydawać, ale o to właśnie chodziło. To mi dopiero uświadomiło, że jest nas tutaj na tej jebanej planecie 7 miliardów. Każdy z nas ma osobną historię, doświadczenia. Czy innych ludzi którymi się otacza. Też nie każdy dorastał w takich warunkach jak ja dostając takie szanse jak ja.
Jednakże to dopiero był początek. Po tym wszystkim mniej więcej zacząłem bardziej interesować się historią postaci jaką jest Mike Tyson. Z pewnością wiesz o kim mówię. Jeżeli nie zdecydowanie rekomenduje sobie prześledzić jego biografię. Jednakże nie będę tutaj jej streszczać w całości. Chodzi tylko o jedną z jego cech która była dla mnie niesamowita. Mianowicie przez to, że był on najlepiej opłacanym sportowcem w historii to każdy chciał na tym skorzystać. Każdy chciał część jego fortuny dla siebie. Przez co pewnie mogliście natrafić na chociażby nazwisko Don’a Kinga. On jednak wszystkim potrafił wybaczyć. Rozumiejąc to, że kiedyś był tylko dzieciakiem i nie został on nauczony jak działa pieniądz. Bądź tego, że ktoś może chcieć go oszukać. Był w stanie wybaczyć swoim rodzicom, że stał się tym kim się stał. Nawet jego przyjaciel Rory Holifield, któremu Mike odgryzł ucho w ringu był w stanie mu wybaczyć i teraz rozmawiają ze sobą po dziś dzień.
Dotarło do mnie, że to była rzeczywistość w której on dorastał i żył. A wybaczając rozumiał to w jakieś to się działo rzeczywistości. Nie w tej której jest teraz, gdzie już ma 50 lat. A w totalnie innych okolicznościach gdzie był małym dzieckiem bez możliwości wpływu na wiele rzeczy. Dało mi to umiejętność wczuwania się w czyjeś emocje. Co teraz pozwala mi zrozumieć poczynania danej osoby i to dlaczego coś zrobiła, bądź nie zrobiła. Ta umiejętnosć pozwala mi wybaczać każdemu. Wybaczyłem ludziom, którzy wyrządzili mi traumę. Zrobiłem to rozumiejąc, że w tej rzeczywistości w której dorastałem to to mi ocaliło życie. A Ci ludzi z których się kiedyś śmiałem i życzyłem śmierci teraz mi pokazują jak ja mogłem skończyć. Mogłem zostać ćpunem czy alkoholikiem. A jednak to, że zostałem obnażony pozwoliło mnie uchronić przed tym w ten sposób, że zaraz po tym już nigdy nie wychodziłem się bawić na podwórko. Co prawda wyrządziło mi to bardzo wiele innych uszczerbków w mojej psychice z którymi muszę się zmagać po dziś dzień. Jednak teraz też wiem, że każdy z nas ma jakieś swoje problemy z którymi się zmaga co daje mi już spokój ducha. Zdecydowanie wolę posiadać te problemy, które mam aniżeli posiadać jakieś gorsze nałogi z których ciężko wyjść, a które wyniszczały by moje zdrowie.
Zauważyłem, że pisząc o swoich traumach na blogu któryś raz z rzędu utożsamiam się z nimi. Poprzez to jakby czuje się zobowiązany ku temu by wybaczać jakkolwiek to nie brzmi. Pisząc o tym, odczuwam ulgę i współczucie dla ludzi, którzy mnie skrzywdzili. Czuję też lekkość bytu i ulgę w noszeniu urazy przez te wszystkie lata. Warto sobie zdawać również sprawę z tego, że sami też mamy siłę ku temu by ranić innych ludzi. Nie działa to tylko i wyłącznie w jedną stronę. Nie musi to też być od razu tak skrajny przypadek jak mój. Bo czasami dla niektórych z nas wystarczą same słowa. W szególności dla bliskich nas osób jak np. rodzina.
Nie należy też zamykać się na tę rzeczywistość w której jesteśmy. Często słyszę, że nie warto oglądać się za siebie, bo to nic mi nie da. Chyba najwięcej właśnie jak tak teraz myślę dał mi ten moment spojrzenia, że to mnie wtedy ocaliło. Nie stałem się tym, kim się teraz tamci ludzie. Teraz jestem im za to wdzięczny. Co może brzmieć absurdalnie, ale pamiętajmy, że niektórzy ludzie nawet będąc w obozach zagłady mogli znajdować preteksty do tego by być szczęśliwymi - dla niewiedzących o tym dlaczego to zachęcam do lektury książki “Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Wszystko zależy od rzeczywistości w której żyjemy i naszego punktu widzenia na daną sytuację.
Warto też rozpisać sobie dalszą historię. Czyli jakie konkretnie korzyści dała Ci ta trauma. Być może teraz jesteś jakimś biznesmenem, znanym pisarzem. Nie ważne. Z pewnością wiesz co mam na myśli. Trauma może stanowić twoją największą życiową siłę o której większość ludzi może tylko pomarzyć. W końcu ciężko jest działać bez spojrzenia na to jak źle można mieć w życiu.
Nie musimy pozostawać w związkach z ludźmi, którzy nas skrzywdzili, nawet jeśli im wybaczamy. Zwłaszcza jeśli nadal stanowią zagrożenie dla naszego dobrego samopoczucia. Nie chodzi o to, aby odpuścić i iść dalej. Kiedy wybaczamy, nasze poczucie własnej wartości może wzrosnąć, przynosząc nam więcej pewności siebie. Możemy spojrzeć na nasz ból i ludzi, którzy nas skrzywdzili i zobaczyć siebie w nowym świetle.
Kiedy widzisz osobę, która Cię skrzywdziła i czujesz, że pojawiają się w Tobie negatywne emocje, takie jak strach czy smutek. Powiedz sobie: „Po prostu moje ciało chroni mnie, więc nie popełnię tych samych błędów, które popełniłem ostatnim razem”.
W połowie 2020 roku rozpocząłem pracę nad tym blogiem, publikując 27 artykułów. Zawsze uwielbiałem zadawać mnóstwo pytań, a moje zainteresowania obejmują takie dziedziny jak biologia, neurobiologia, psychologia, historia, ekonomia, inżynieria i wiele innych. Lubuję się w łączeniu wiedzy z tych obszarów i przekazywaniu jej w prosty sposób, zrozumiały dla ludzi z różnych sfer społecznych.
Blog zawierał opisy moich przemyśleń, pomagając wielu ludziom. Wierzę, że te myśli/wnioski mogą nadal komuś pomóc i dzisiaj.
Część artykułów z tego bloga wykorzystałem do stworzenia na moim kanale YouTube.
Kiedy patrzysz na osobę, która przejeżdża na deskorolce przed tobą, prawdopodobnie myślisz jak większość: „Izi jak jebanie”. Wystarczy jednak na niej stanąć, a na 90% twojego dupsko znajdzie się na chodniku. Zakład? Zdumiewające jest to, że pewne rzeczy zaczynamy postrzegać inaczej kiedy sami je wypróbujemy. W roli wyjaśnienia nie jestem nawet tak dobry z moimi umiejętnościami deskorolkowymi jak Carlos Lastra czy Andrew Schrock. Z przyjemnością patrzę na to co robią na tym pieprzonym kawałku drewna z czterema kołami. Nie do wiary! Dla mnie deskorolka stanowi bardziej formę spełnienia kolejnego marzenia z dzieciństwa. Aniżeli umiejętność w której chciałbym osiągnąć mistrzowski poziom. Jednak nigdy wcześniej nie było ku temu okazji, chęci czy funduszy. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli.
Jednakże ten czas w którym pojawił się koronawirus stanowił również przyczynę zmuszającą nas do zatrzymania się. Zawsze gdzieś pędziłem za swoimi kolejnymi życiowymi celami, a ten okres właśnie pozwolił mi na przemyślenie sobie pewnych rzeczy. Czy idę we właściwą stronę? Czy nie zapomniałem o nikim? Wydawałoby się, że są to oczywiste rzeczy. Jednak nie do końca.
Od kiedy pamiętam, zawsze kiedy szedłem z rodzicami do sklepu w którym był dział z deskorolkami to nie mogłem się powstrzymać pokusie ku temu by się przejechać. Zawsze jednak kończyło się tak samo. Upadkiem. Nigdy mnie to jednak nie zniechęciło do dalszej jazdy na deskorolce. Wręcz przeciwnie - stanowiło dla mnie siłę przyciągająca, co trudno mi racjonalnie wytłumaczyć z perspektywy czasu. No cóż, spadanie na deskorolce nie jest raczej przyjemnością - no chyba, że ktoś ma taki fetysz. Do tego dochodził fakt, że moi rodzice nie mieli zbytnio pieniędzy na realizację moich zachcianek. A już wtedy zacząłem odczuwać różnicę między najtańszą deskorolką z płyty pilśniowej a najdroższą z klonu kanadyjskiego. Oczywiście nie było mowy o kupowaniu jakiegoś taniego gówna. Najlepsza, albo żadna.
Każdy z nas miał jakieś swoje marzenia w dzieciństwie. Jedne bardziej przyziemne i możliwe do spełnienia, a inne już mniej. Większość z nich raczej nigdy się nie spełniła. Może przez odkładanie w czasie, może przez brak funduszy - nieważne. To jednak wciąż marzenia i każdy wie, jak ważną one pełnią rolę. Niewiele rzeczy może nas uszczęśliwić bardziej niż osiągnięcie upragnionego celu. Myślałem, że jest na nie już za późno, aby je spełnić. Że jestem za stary i już jest po fakcie. Jednak pewnego dnia postanowiłem kupić i spróbować. Co mogłem stracić? W najgorszym przypadku mogę powiedzieć, że spróbowałem. Drugiego dnia po wstaniu nie mogłem się doczekać, aż nadejdzie przesyłka. Żeby uspokoić swoją ekscytację związaną z oczekiwaniem na paczkę. Poświęciłem każdą wolną chwilę na oglądanie poradników dotyczących tego jak wykonywać triki. Radości po otrzymaniu przesyłki nie da się opisać.
Na YouTube jest wiele poradników ze wskazówkami dotyczącymi tego jak zacząć jeździć na deskorolce. Osobiście śledziłem Braille'a - tutaj możesz śledzić jego kanał. To facet z San Francisco. Kiedy go śledziłem, dało mi to również świetną perspektywę i całkowicie zmieniło mój sposób myślenia. U nas w Polsce większość ludzi myśli w kategoriach, że jeśli przegapisz swój idealny czas w życiu, aby odnieść sukces. Wtedy twoje życie jest stracone. Nic bardziej mylnego. Ludzie w USA myślą zupełnie inaczej. Nawet jeśli masz 40 czy 50 lat - zawsze jest czas na to aby uczyć się nowych rzeczy lub osiągnąć swoje cele. Wiek tutaj nie ma znaczenia. Twój wiek zależy tylko i wyłącznie od twojego nastawienia i sposobu myślenia. Powiem tylko tyle, że na przykład Donald Trump został prezydentem Stanów Zjednoczonych w wieku 70 lat. Nadal myślisz, że nie jesteś za stary?
Upadniesz wiele razy w swoim życiu, ale jak to wspomniałem w jednym z poprzednich artykułów:
“[…] Myślę, że problemy na które natrafiamy nie są tak ważne jak to w jaki sposób się z nimi obchodzimy i czy potrafimy wyciągać z nich wnioski.”
Nie ma znaczenie to czy jesteś początkującym czy już jakimś pro skejterem. Wciąż mamy jedną rzecz wspólną. Uczymy się przewracać i wyciągać z tego wnioski. Może powinienem zmienić ustawienie lewej nogi? Może muszę mocnej się wybić? Nie przekonasz się jeżeli nie wykonasz kolejnych prób, a im dłużej się tego uczysz tym lepiej. Wydaje mi się, że nie ma łatwiejszej drogi do nauczenia się tego mechanizmu w tak obrazowy sposób. Jednakże nie jest to koniec tego punktu. Nie zależnie od twojego poziomu zaawansowania zawsze musisz liczyć się z upadkami. Nawet w sytuacji kiedy wyciągasz z każdej próby wnioski. Jednak równie istotne jest też to, że to od Ciebie zależy czy ruszysz się po tysięcznym upadku czy nie. Nikt za ciebie tej decyzji nie podejmie. Na początku mogą inni wyciągnąć do Ciebie rękę. Jednak nie w każdej sytuacji.
Prawdopodobnie znasz to uczucie, gdy osiągasz swój długoterminowy cel i zaczynasz odczuwać pustkę. Bo jaki jest sens twojego życia? Wszystko co było twoim marzeniem spełniło się. Osiągnąłem ten stan w swoim życiu wielokrotnie. Najgorszy w sumie był moment kiedy uczyłem się programowania i po drodze nauczyłem się wszystkiego czego chciałem. Czułem się pusty, ponieważ nie wiedziałem co robić dalej. Na deskorolce nauczyłem się patrzeć na wszystko z takiej globalnej perspektywy. Gdzie biorę pod uwagę moją wiedzę i obecny punktu w którym jestem. Łatwiej jest mi też określić kolejne cele. Nie doświadczam już tych momentów, w którym się gubię i nie wiem, co robić. Prawdopodobnie nigdy nie powiesz podczas nauki jazdy na deskorolce „Kurwa teraz mogę zrobić wszystko na tej jebanej desce”. Zawsze możesz nauczyć się nowej sztuczki lub odmiany triku, który już znasz. Jedyne co nas blokuje to nasza kreatywność i chęci.
Jazda na deskorolce to jedna z tych umiejętności, które wymagają ciągłego treningu. Jeśli chcesz stać się lepszym, a nawet utrzymać swój poziom to musisz ćwiczyć. Ale na szczęście wspomaga nas tutaj pamięć mięśniowa. Prawdopodobnie znasz to uczucie, kiedy ćwiczyłeś na siłowni i po powrocie udało Ci się odbudować 90% - 100% dawnej siły. Zjawisko to jednak występuje nie tylko w sporcie, ale także w naszych głowach. Jeśli kiedykolwiek się czegoś nauczyłeś i zapomniałeś o tym. W przyszłości bardzo szybko przypomnisz sobie to czego się nauczyłeś. Kiedy wróciłem na siłownię, odbudowanie siły zajęło mi około 2 miesiące. W przypadku mojego mózgu przypomnienie sobie starych nawyków ruchowych następuje niemal natychmiast. A na pewno szybciej niż wyjście do sklepu po browara. Jednakże chodzi tutaj o sam fakt tego, że aby utrzymać pewne umiejętności to należy cały czas ćwiczyć i nie spoczywać na laurach.
Często obserwując ludzi zacząłem dostrzegać pewną zależność. Tak wielu ludzi jest zazdrosnych o coś, co moim zdaniem jest pojebane. Prędzej ktoś pomyśli: „Skąd wziął ten koleś na to pieniążki?”, a nie to „Ile czasu poświęcił na osiągnięcie tego, co ma?”. To bardzo rażące, gdy zdamy sobie z tego sprawę, że większość społeczeństwa działa w ten sposób. Wystarczy spojrzeć na historię wspomnianego Donalda Trumpa i uświadomić sobie ile pracy włożył w to, aby jego nazwisko było znane nawet wśród osób biorących udział w zawodach polegających na sraniu na odległość. To robi wrażenie!
Może zaczniesz to dostrzegać w sobie, może zrozumiesz jak zaczniesz obserwować innych. Nie ma to żadnego znaczenia. Wszystko w naszym życiu wymaga czasu, od budowania relacji po biznes. Osiągnięcie naszych długofalowych celów wiąże się z wstrzyknięciem dopaminy do naszego mózgu. Widzę jednak problem z młodym pokoleniem. Mają niesamowicie duże ambicje i ogromne ego. Zakładają, że mogą osiągnąć swoje cele w nie realnym czasie. Nawet wyrażanie skali w miesiącach wydaje się dla nich przesadzone. Niestety, żyjemy w czasach gdzie promuje się natychmiastową satysfakcję aniżeli osiąganie naszych upragnionych celów krok po kroczku. Łatwiej jest uzupełnić dopaminę kociętami na YouTube aniżeli bardziej przyziemnym celem. Chociaż w sumie zdobycie sławy też nie wydaje się trudne - wystarczy z tego co kojarzę zsikać się w spodnie i wrzucić to na Tik Toka. Kto wie, może to twoja szansa!
Jestem trochę zaskoczony muszę przyznać, gdyż nie zakładałem takiego ogromu rzeczy, których nauczyła mnie jazda na desce. A to tylko kawałek drewna z czterema kołami jakby nie patrzeć. Za 300 złoty! Ale patrząc na to co tu napisałem. Niekoniecznie zachęcam do jazdy na deskorolce. To zdecydowanie nie jest dla każdego. Jednak moim zdaniem warto pomyśleć o swoich własnych dziecięcych marzeniach, które gdzieś tam zostały zapomniane. Może kiedyś chciałeś tę dużą ciężarówkę LEGO? Moim zdaniem to genialna odskocznia od codzienności i być może niektóre z twoich wspomnień z okresu dorastania wrócą. Zdecydowanie polecam spróbować!
Na początku chciałbym wspomnieć, że będę tutaj bazował na swoich własnych doświadczeniach związanych z medytacją. To nie będzie jakieś naukowe pierdolenie tylko opowieść na faktach. Myślę, że to pozwoli zwiększyć jasność mojego przekazu i pozwoli rozwiać jakieś wątpliwości, które mogą się pojawić w trakcie czytania.
Kiedy przygotowywałem się do napisania tego artykułu, pomyślałem o znalezieniu jakiegoś cytatu, który najlepiej pasowałby do artykułu i tego co chce za jego pośrednictwem przekazać. Znalazłem jeden pochodzący z twórczości Eda Halliwella:
Zaczynasz obserwować swój oddech i wszystkie problemy wydają się być rozwiązane. I to wcale tak nie jest. Pracujesz nad swoimi doświadczeniami, ucząc się zwracać ku nim, a to jest trudne i może być niewygodne.
Myślę, że powyższe zdanie dosłownie opisuje to, co osiągnąłem poprzez medytację długoterminową. Przyniosło mi to najtrudniejsze chwile w moim życiu. Byłem bliski ku temu by popełnić samobójstwo. Jednak jakieś głos w mojej głowie mówił mi, że nie powinienem przestać tego robić. Jestem teraz wdzięczny za ten trudny czas. Zdaję sobie sprawę, że może to nie być łatwe dla wszystkich. W jednym z kolejnych artykułów opiszę, jak sobie z tym poradziłem, ale teraz podzielę się przemyśleniami, które przyszły mi do głowy w tym trudnym dla mnie czasie i co teraz robię z tą wiedzą.
Na te zdanie możesz natrafić dosyć często, szukając jakieś rad dotyczących tego jak zacząć medytować. I to jakoś za bardzo nie trzeba się starać, bo jest to dosyć powszechne na większości blogów czy kont na Instagramie. W mojej opinii są to totalne bzdury. To ludzie, którzy chcą ci sprzedać bardziej towar ze swojego sklepu, aniżeli przekazać jakąś faktyczną wiedzę. Nikt nie powie ci prawdy, bo kolejna linia koszulek z logo nie spełni oczekiwań dochodowych. To jest fakt. Aby osiągnąć spokojny i stabilny stan emocjonalny, trzeba wykonać wiele ciężkiej pracy. To nie jest coś, co można dostać za darmo. Osiągnąłem to dzięki długoterminowej medytacji. Z mojego doświadczenia wynika, że pierwsze dwa, trzy miesiące są cudowne, dokładnie tak, jak można to zobaczyć w mediach społecznościowych. Prawdopodobnie dlatego większość ludzi stosuje się do wskazówek tych ludzi. Dlaczego by nie? To takie proste. Zwyczajne relaksowanie się poprzez siedzenie i kontrolę oddechu. Niesamowite! Ale większość ludzi poddaje się głównie po kilku tygodniach. Wystarczająco dużo czasu, aby zdecydować się na zakup nowej koszulki.
Przez pierwsze trzy miesiące medytowałem od dwóch do czterech razy dziennie. Krótkie sesje do 10 minut. Nie znałem jednak realiów tego w jaki sposób rodzaj medytacji może naprawdę zmienić sposób, w jaki myślę. W tym czasie tylko skupiłem się na oddechu. Najłatwiejszym i podstawowym rodzaju medytacji. W tym okresie nie miałem żadnych problemów - dokładnie czułem się tak jak opisują to guru Instagrama i byłem gotowy na zakup nowej koszulki. W końcu zacząłem czuć, że kontroluję swoje życie. Jednak pewnego dnia zaczęłam wkraczać na ten wyższy poziom świadomości, który zaczął mnie ranić.
Większość z nas doświadczyła w życiu jakieś urazów - a czasem nawet urazów emocjonalnych. Głównym celem medytacji jest oczyszczenie umysłu. Jednak po pewnym czasie twój umysł zaczyna pracować inaczej. Twój umysł przestaje dawać Ci jakiekolwiek myśli dotyczące teraźniejszości. Twój umysł mówi: „Powiedziałem Ci wszystko co dotyczyło teraźniejszości - to może teraz spójrzmy w przeszłość xDD”. Osiągnąłem właśnie ten stan po trzech miesiącach.
Zdałem sobie sprawę z tego, że nosiłem jakąś maskę, której użyłem do zakrycia swoich złych doświadczeń z przeszłości. Praktyki medytacyjne pozwoliły mi zdjąć tę maskę i zacząć stawić czoła prawdzie. Pewnego dnia doszedłem do dwóch najgorszych wspomnień ze swojego życia. Dla sprostowania - nie dzieje się to podczas medytacji, a po niej. W ten sposób naprawdę ciężko było mi sobie z tym poradzić. Gdyż zwyczajnie nie wiedziałem, kiedy nadejdzie kolejny obraz z przeszłości i jak mam się do tego przygotować. Jako osoba wrażliwa, niektóre wspomnienia bardzo mnie bolały psychicznie.
Zrozumiałem jeszcze jedną rzecz. Zrozumiałem, że jeśli ja nosiłam taką maskę przez całe życie. To siłą rzeczy większość ludzi też to robi - nie, nie chodzi kierwa o COVID-19. Byłem naprawdę zdezorientowany co do rzeczywistości i jak powinienem sobie z nią radzić. Przychodziły mi do głowy przeróżne myśli. Chociażby tak proste pytanie dotyczące tego jak rozmawiać z rodzicami posiadając tę wiedzę. Wtedy było to dla mnie bardzo trudne, ale na dłuższą metę moje rozmowy z rodzicami nigdy nie były tak szczere jak teraz. Jednakże jak to zawsze bywa - pierwszy krok był dla mnie bardzo trudny. Krok który polegał na zdjęciu maski moich rodziców, aby pozwolić im w końcu zaakceptować siebie. Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak wiele rzeczy w sobie tłumi.
W późniejszym czasie kiedy coraz to bardziej zagłębiałem się w temat medytacji - osobiście zalecam jeżeli masz wsparcie rodziny i przyjaciół. Miałem dwie drogi do wyboru. Pierwszą było posiadanie depresji, a co za tym idzie spore szanse na zabicie się. To naprawdę zależy od twoich doświadczeń - radzę tutaj uważać. Dwa miesiące zajął mi sam powrót do normalnego życia. Przez co rozumiem dobre radzenie sobie z przeszłymi doświadczeniami i pogodzenie się z nimi. Druga ścieżka to sytuacja, w której wykorzystuję te złe wspomnienia z przeszłości, aby zachować motywację i osiągnąć swoje cele. Zrobiłem wiele notatek w tym trudnym czasie, więc osobiście mogę tutaj was uspokoić, że wybrałem drugą opcję.
Chciałbym podzielić się tutaj z wami jedną chwilą z mojej przeszłości, którą teraz wykorzystuję jako główną siłę napędową. To chwila z mojego wczesnego dzieciństwa. Nie pamiętam żadnego innego wspomnienia z tego okresu jako dziecko. Miałem wtedy między 6-7 lat. Tego nie jestem w stanie stwierdzić. Kiedy to grupa ludzi, których uważałem za dobrych kumpli z podwórka zdjęła mi spodnie razem z majtkami oraz koszulką. Po czym oczywiście zostałem wyśmiany i poniżony. Doskonale pamiętam po dziś dzień - ich twarze. Tego nie da się wyprzeć z pamięci. Czułem się z tym tak źle, że już nigdy nie wróciłem do zabawy z innymi dziećmi. Osobiście mam też kilka gorszych doświadczeń, które mnie spotkały w moim życiu. Ale zważając na mój wiek wtedy i to jak jest to silnie zakorzenione teraz w mojej głowie to zdecydowanie ta jedna zajmuje pierwsze miejsce. Medytacja właśnie pozwoliła mi zrozumieć, jak wpłynęło to na całe moje życie. I zderzenie się z tym przyniosło mi najcięższe chwile mojego życia. Zrozumiałem z czego wynikało moje upośledzenie w kontekście nawiązywania nowych znajomości.
Korzystam z tego wspomnienia teraz gdy czuję się jak śmieć lub nie mogę czegoś osiągnąć. Co może być gorszego niż to co opisałem dla dziecka? Pamiętam to jak wczoraj i to właśnie pozwala mi utrzymywać motywację do osiągania kolejnym moich celów.
Osobiście z moich doświadczeń mogę teraz powiedzieć, że medytacja jest najlepszą rzeczą, jakiej spróbowałem w całym swoim życiu. Jeśli myślisz, że masz odpowiednie wsparcie to myślę, że warto wypróbować ją na sobie. Dla mnie największą zaletą jest zdjęcie tej jebanej maski, z którą żyłem. Ukrywałam swoje problemy i złe dzieciństwo. Teraz żyję bez maski. Czuję się dobrze ze sobą oraz z moim niedoskonałym dzieciństwem i rodzicami. Ponieważ to doprowadziło mnie tutaj, gdzie jestem teraz.
W okresie kwarantanny zauważyłem, że większość ludzi wokół mnie irytuje lub denerwuje. Zauważyłem, że odczuwam znacznie mniejszy stres podczas okresu zamknięcia. Pewnego dnia myślałem nad tym trochę więcej i doszedłem do wniosku, że znaczna część mojego stresu pochodzi z relacji z innymi ludźmi. Na szczęście mam bezpośrednie znajomości, które dają mi nadzieję, że nie jestem psychopatą. Pozwala mi to podzielić ludzi, z którymi się spotykam, na dwie kategorie. Ludzi z którymi super mi się rozmawia i ludzie, którzy mnie denerwują.
O idei mojego bloga i innych pomysłach, o których nie chcę tutaj wspominać, rozmawiałem wiele miesięcy temu z moimi bliskimi osobami. Mniej więcej już 4 miesiące przed datą premiery mojego bloga. Jestem typem osoby, która mówi dużo wcześniej o swoich planach przez co potem zdobywam większy power do robienia ich. Zauważyłem, że każda z osób poza bliskimi mi nakręca mnie do działania. Z kolei kiedy mówiłem o swoich planach, mojej rodzinie lub dalszym znajomym. Pytali tylko o to dlaczego to robię i dlaczego pracuję nad tym całe pieprzone dni. I to nie ze spokojem lecz z taką domieszką agresji. Potem powiedzieli mi, że nie krzyczą. Co prawdopodobnie oznaczało,że nieświadomie czuli jakieś zagrożenie? Nie mam pojęcia, jak to nazwać. Ale mega mnie to zdemotywowało. Te myśli mnie przytłoczyły. Najgorsze było jednak to, że będąc sam, robiłem to co chciałem i mogłem dalej dążyć do tego celu. Wracając do tego grona czy to znajomych czy rodziny, czułem się tak, jakby ktoś przywiązywał mi kotwicę do nogi mówiąc, że mam pobić rekord świata w biegu na 100 m. Nie chodzi oczywiście tylko o moją sytuację na blogu, ale właśnie w tym momencie zapaliła mi się lampka i powiedziałem: „Co się do cholery dzieje?”
Kiedy rozmawiam czy to z rodzicami, członkami rodziny czy obcymi ludźmi staram się w pierwszej chwili ochłonąć i stanąć przed faktami dotyczącymi tego jak się w danej chwili czuje, aby zwyczajnie ich nie obwiniać. Oczywiście nie ma jednoznacznej zasady, która o tym mówi twardo, że przebywając wśród tych ludzi jestem automatycznie zdenerwowany i chuj. Bardziej powinienem powiedzieć, że częściej się to zdarza w tych środowiskach. Rozumiem to przez pryzmat tego, że wraz z członkami mojej rodziny jestem częścią jakiejś rodzinnej wizji. A jeśli nie będę tego częścią to wystąpi konflikt. Prawdziwy problem zaczyna się ode mnie, kiedy zaczynam robić coś więcej. Kiedy muszę wyjść na świat. Dla mnie jest to przykład sytuacji na blogu dotyczący tego o czym mówię właśnie tutaj. Myślę, że to jedyny właściwy sposób, aby pomagać ludziom. Ale nie wszyscy podzielają tę wizję ze mną. Ludzie, którzy wydawali mi się bliscy, zaczęli mnie atakować nieświadomie. Co również wpłynęło na mnie i sprawiło, że czułem się przytłoczony.
Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to wszystko pochodziło z mojego wewnętrznego ego. Taka potrzeba, aby coś udowodnić. Myślę, że ludzie, którzy niewiele dostali w życiu i mieli gówniane dzieciństwo, zrozumieją to co mam na myśli. Pomimo całej duchowej pracy, jaką wykonałem. Na szczęście mogę teraz powiedzieć, że jestem osobą, która kocha siebie, a mimo to ta cała praca nie poszła na marne. Mam na myśli tutaj duchową pracę. Nadal jestem zdolny do skupienia się na sobie, a kiedy aktywuje w sobie tryb egocentryka, wtedy jestem zależny od świata zewnętrznego w celu otrzymania potwierdzenia. Teraz, kiedy spotykam ludzi, w większości przypadków już czuję taki konflikt. Jednak teraz postrzegam każdą osobę jako kogoś z własną historią, własnymi doświadczeniami, własnymi lękami. Dlatego podczas rozmowy wkraczam na to terytorium, ale tylko po to, by kogoś zadowolić. Moje ego brzęczy jak Mike Tyson przed walką, ale wiem, że nie mogę. Ponieważ znowu będę cierpieć. Ponieważ znowu będę się czuł przytłoczony. Wiem, że może się to wiązać z utratą bliskich mi osób. Przez to już przeszedłem dziesiątki razy podczas mojego powrotu do zdrowia psychicznego, które zostało zniszczone przez środowisko w którym dorastałem. A ta właśnie siła również pozwoliła mi zbudować sieć przyjaciół, którzy teraz wspierają mnie w moich pieprzonych ambicjach.
Jedynym sposobem, aby nie denerwować się innymi ludźmi jest upewnienie się, że wykonujesz pracę nad sobą. Nie mówię tutaj o niczym trudnym do wykonania. Tylko o podstawowych sprawach, takich jak: czy dobrze się odżywiasz, czy wystarczająco się wysypiasz. Jak radzisz sobie ze swoimi lękami? Przez strach mam tutaj na myśli to, że znajdujesz się pod presją finansową lub coś w tym rodzaju. Wiesz co mam na myśli. To właśnie ten strach wywołuje w nas niepokój, który czyni nas podatnymi na agresję ze strony innych. W rezultacie zmianę naszego zdania. Istotną sprawą jest to aby mieć w głowie odpowiedzi na te nasze dręczące nas problemy. Nie musi to być rozbudowana odpowiedź. Nie musisz mieć na uwadze całej strategii rozwiązania danego problemu. Czasami wystarczy być świadomym i pomyśleć o pierwszym kroku, który musimy zrobić, aby zmienić naszą sytuację. Jest to niezbędny krok, aby móc rozmawiać z innymi ludźmi bez denerwowania się. Nikt nie rozwiąże twoich problemów lepiej niż ty sam.
Oczywiście nie jestem żadnym ekspertem z czarnym pasem w tej dziedzinie. Nadal się uczę. Mogę jednak powiedzieć, że dzięki temu duchowemu rozwojowi, przez który mam na myśli medytację, mogę być tu i teraz. Powiedzmy, że ktoś się gdzieś spieszy i w biegu pyta się mnie o to jak najszybciej dojść na jakąś tam ulicę. To dzięki medytacji moje myśli nigdzie nie latają. Jestem w stanie bez wahania odpowiedzieć tej osobie, jak się ma tam dostać. Rozumiem doskonale to, że każdy z nas może mieć kłopoty finansowe, albo martwić się stanem naszej planety, bo gdzieś się us.łyszało, że na produkcję dżinsów zużywa się około 1000 litrów wody. Przepraszam jeżeli podałem złą liczbę. Jednak nie o to mi chodziło. Chodzi o to, po co zawracać sobie głowę takimi rzeczami na naszym spacerze? Dlaczego nie cieszyć się tym, co nas otacza?
Będąc wśród ludzi, warto ćwiczyć świadomość i tolerancję dla innych ludzi. Tylko po to, żeby te spotkania nie definiowały tego, jak się czujesz. Oczywiście każdy jest inny, ale myślę, że wspólnym mianownikiem jest to, że nie musimy każdemu mówić wszystkiego. Czasami wystarczy kogoś zadowolić. Jednak nie zamykaj się za bardzo. Bo może to być pole do poszukiwania ludzi, którzy nas rozumieją. Tutaj tylko praktyka może nam pomóc. Zapewne czeka mnie jeszcze wiele lat pracy w tej dziedzinie.
Wydaje mi się, że każdy z nas kiedyś chciał w jakiś sposób poprawić życie drugiej osoby. Czy to swojej drugiej połówki, przyjaciela w potrzebie, a na członkach swojej rodziny kończąc. Ba, nawet pragnę rzec, że mnie też to spotkało setki razy. Nie jestem tutaj wyjątkiem w żadnym bądź razie. Jednak większości z tych rad nigdy nie wdrożyłem. Chociaż przyznam, że ostatnio zacząłem analizować pewne propozycje od osób, które posiadają wysoką samoświadomość w moim mniemaniu. Co oczywiście nie oznacza, że wprowadzam daną zmianę w ułamku sekundy. Byłoby to pewnego rodzaju absurdem, gdzie desperacko robię to co ktoś mi gada bez zastanowienia się czy jest to dla mnie dobre czy nie.
Życiowe ścieżki każdego z nas idealnie można zobrazować za pomocą prostej metafory, gdzie umieszczamy 7 miliardów ludzi do biegu maratońskiego na starcie. Powiedzmy, że start oznacza osiągnięcie 18 roku życia, a tą metą - tym 40 kilometrem jest koniec naszego życia. Jak można zauważyć już na samym początku pojawiają się problemy, gdyż jeden z nas może być do tego biegu przygotowanym lepiej, a inny gorzej. Wszystko tutaj zależy od naszego przygotowania, na które nie ma co się oszukiwać w większości wpływ mają nasi rodzice. Powiedzmy, że w trakcie biegu na 15 kilometrze wyprzedza cię jakieś o kilka lat młodszy chłopak, a za nim mała grupa osób. Okazuje się, że biegnie tam twój młodszy brat. On daje ci rady, zagrzewa cię do dalszej walki. Powiedział ci, że najlepiej jest biec w grupie bo wtedy uczucie zmęczenia jest mniejsze. Jednak ty nigdy wcześniej nie byłeś do tego przygotowany. Nauczyłeś się biegać w innym tempie. Jednak postanowiłeś iść za jego głosem bez większego zastanowienia. W końcu jest to twój brat to jakby mógł chcieć dla ciebie źle. Bardzo cię to męczyło aż wreszcie po pięciu kilometrach powiedziałeś, że musisz zwolnić bo nie dasz rady dalej utrzymać takiego tempa. Twój brat dalej cię zagrzewał do walki jednak ty wewnętrznie czułeś, że musisz zwolnić. Aż w końcu się na to zdecydowałeś. Jedyne co widzisz to to jak twój brat wzrusza ramionami i biegnie dalej.
Nie chciałbym powiedzieć, że słuchanie czyiś rad i ich wdrażanie jest czymś złym. Broń boże. Ale warto moim zdaniem się zastanowić. Chociażby bazując na przykładzie biegu maratońskiego, który wyżej opisałem. Czy to co ktoś tam mówi jest dla nas dobre? Czy w tym miejscu mojego życia potrzebuje tego co mi mówi ta osoba? Jednakże też nie każdy zadaje sobie takie pytania i żyje w swojej szklanej kuli, która jest tutaj metaforą umiejętności, predyspozycji czy wyuczonych nawyków, które towarzyszą przez długie lata życia. Ta osoba nawet się nie zastanawia czy podane rady są dobre czy złe. Po prostu są.
Na początku pozwoliłem sobie przedstawić w mojej opinii perspektywę osoby bardziej świadomej. Oczywiście mogę się mylić. Ale wracając to chciałbym powiedzieć, że podawanie komuś jakieś recept na zmiany, przez co rozumiem podawanie komuś na tacy dobrych rad dotyczących czy to żywienia czy wysiłku fizycznego. Oczywiście nie jestem w tych dziedzinach żadnym ekspertem, ale mam wrażenie, że takie informacje jak chociażby to, że duża coca-cola zawiera 33 łyżeczki cukru powinny być znane każdemu. I budzić w jakimś stopniu nasz niepokój. Raz chciałem zachęcić rodziców do ćwiczenia jogi. Jednak w pewnym momencie się poddałem. Chyba dorosłem do tego, że poprzez takie usilne prośby nic nie wskóram. W tym miejscu frustrację wywołuje bardziej to, że nie chce nic złego, a wręcz przeciwnie bardzo dobrego co w długiej perspektywie po prostu spowoduje, że będą się lepiej czuć. Uświadomiło mi to, że podawanie komuś takiemu rad jest jak wieszanie obrazów na ścianie. Gdzie każdy obraz symbolizuje tutaj jakąś dobrą radę. Możesz powiesić ich tysiące, ale w sytuacji kiedy osoba na której wiszą ich nie zauważy. No to siłą rzeczy nic nie zmienisz.
Chociaż u niektórych zauważyłem, że te powieszone obrazy mogą podziałać jak puzzle. Powiedzmy, że jest ich do ułożenia 1000 i ich wzór stanowi jakąś zmianę. Ty wieszając obrazy powiedzmy, że dochodzisz do 300 ułożonych puzzli. Osoba na której są one układanie już na podstawie tych 300 może. Ale podkreślam, że może a nie musi zauważyć tego i powiedzieć: “Kurde on chciał cały czas dla mnie dobrze”. Jednak dotrwanie do tego momentu wymaga setek prób i rozmów, co nie każdemu się udaje.
Dlatego właśnie nie zmienisz nikogo na siłę. Każdy z nas biegnie w swoim tempie. Każdy z nas ma inne doświadczenia. Każdy z nas wychowywał się w innych warunkach. I wiele wiele innych czynników powodują to, że na siłę to możesz powiesić na kimś 50 obrazów. Ale to czy ta osoba na której one wiszą to zauważy. Zależy tylko i wyłącznie od niej samej.
Nie oglądam telewizji. Nie czytam gazet. Nie słucham radia.
Od samego początku byłem do tego sceptycznie nastawiony. Co sobie ludzie pomyślą? Czy nie potraktują mnie jako wyrzutka i kolejnego społecznego świra? Te myśli często przeszywały moją głowę.
Dzisiaj mijają trzy lata od kiedy nie śledzę rzeczy wymienionych w tytule.
Dziś mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłem w życiu.
Nic nie straciłem, a dużo zyskałem.
Nie jestem w stanie stwierdzić od kiedy. Jednak w pewnym momencie zaczęły do nas trafiać informacje z całego świata. Wydaje mi się, że ludzie od zawsze chcieli wiedzieć więcej, aniżeli im to faktycznie było potrzebne. Dotyczy to nawet spraw, które niekoniecznie ich dotyczą, a tym bardziej, których nie widzą.
Pojawiło się to wszystko co określamy jako “media”.
Jak za wszystkim. Tak i za stworzeniem tego stoją ludzie. Na początku wydaje mi się, że informacje, które mogliśmy tam znaleźć były bardziej istotne niż to co możemy teraz tam doświadczyć.
Jednak potem zaczęli zauważać, że ludzie zwracają większą uwagę na te bardziej negatywnie nacechowane informacje.
Jest to naturalne zachowanie naszego mózgu. Jesteśmy zaprogramowani tak, że zwracamy uwagę na rzeczy, które narażają nas na niebezpieczeństwo. Często jesteśmy przez to zaślepieni nie zwracając swojej uwagi na to co naprawdę może uczynić nas szczęśliwszymi.
Myślę, że jest to pewnego rodzaju mechanizm obronny. Jeżeli będziesz szedł ulicą i w pierwszym momencie zobaczysz malutkiego kotka. Zwrócisz na niego uwagę jaki to on nie jest słodki. Jednak w tym samym momencie dostrzegasz jelenia przebiegającego przez drogę. Od razu twoja uwaga poświęcona dla kotka niknie, gdyż przebiegający jeleń może nie tyle stanowić zagrożenia dla Ciebie, ale też dla innych ludzi.
Niestety ludzie odpowiadający za tworzenie tego co widzimy w mediach to zauważyli. Dlatego z próżnością szukać tam jakichkolwiek pozytywnych informacji.
Komunikacja uległa zmianie. Dziś mamy internet. Mamy więcej możliwości. Możemy wybrać swoje źródło informacji.
Postanowiłem więc przestać oglądać telewizję, czytać gazety, słuchać radia. A moje życie stało się lepsze.
Nie potrzebuje informacji tych, które serwują mi media. Kiedy dany temat jest wyjątkowo ważny to pojawiają się na ten temat rozmowy wśród moich znajomych, przyjaciół czy członków rodziny.
Wtedy dopytuje. Bądź realnie zaczynam interesować się tematem. Na szczęście mamy wiele stron w internecie czy forów takich jak wykop, gdzie można znaleźć potrzebne informacje.
W ten sposób też uczymy się interpretować rzeczywistość samodzielnie, a nie poprzez bezmyślną konsumpcję tych skrupulatnie dobranych informacji przez media.
Mam czas na czytanie książek, medytację. Mogę też skupić się na słuchanej muzyce, która zawsze gdzieś pobrzmiewa w tle. Mogę rozmawiać w tym czasie z ludźmi z którymi chce.
Często też mi ktoś mówi, że dużo pracuje. Łącząc pisanie tego bloga, tworzenie filmów i pracę zarobkową. Jednak to jest efekt tylko i wyłącznie tego, że to ja wybieram na co poświęcam swój czas.
Życie w bańce
Czytając poprzedni punkt niektórzy mogliby dojść do wniosku, że żyje w swojej bańce. Jednak wydaje mi się, że może być to tylko i wyłącznie spojrzenie osób, które żyją w swojej własnej i nawet nie są tego świadomi.
Jeśli masz świadomość, że tworzysz swoją rzeczywistość i że to, co myślisz o świecie, jest twoim światem, to w rzeczywistości tworzę swój świat tak, jak ja tego pragnę.
Dzięki temu, że stworzyłem swoją bańkę do której nie dopuszczam wszystkich informacji. Zyskuję mentalną przestrzeń do pracy.
Moje rozmowy z ludźmi nigdy nie były dla mnie tak przyjemne, gdyż w mojej głowie panuje pustka, której nie zakłócam zbędnymi dla mnie informacjami.
Dzięki temu mogę żyć w spokoju i tworzyć swoją własną, niczym nie zachwianą rzeczywistość.